17 lutego 2020 (poniedziałek)
Punta Arenas-Santiago-Vińa del Mar-Valparaiso
Lot do Santiago trwał ok.3,5h. Wzięliśmy autobus na stację Pajaritos, skąd za chwilę był kolejny autobus do Vińa del Mar. Wszystko było świetnie skomunikowane. Autobusy odjeżdżały co 5 albo 10 minut do miejscowości oddalonej o 150 km. Byliśmy w szoku. W autobusie próbowaliśmy spać, żeby nie musieć spać w ciągu dnia.
Z dworca autobusowego w Vińa del Mar nad Oceanem Spokojnym odebrali nas Terese i Bjorn, którzy mieli być naszymi gospodarzami przez kolejne 3 dni. Przyjaciel męża kuzynki Wojtka, Moritz ma dom właśnie w tym miejscu i przed wyjazdem do Chile, zaproponował, że możemy zatrzymać się w jego domu. On akurat nie był na miejscu, ale w domu przebywali jego siostra z chłopakiem. I tak przez kolejne 3 dni mieliśmy super warunki w bardzo ładnym domu, mieliśmy swój pokój z łazienką, mogliśmy korzystać z dużego salonu i tarasu.


















Wspólnie zjedliśmy późne śniadanie i po ogarnięciu się po nocy w podróży, wybraliśmy się we dwoje do niedalekiego Valparaiso. Tam spędziliśmy kilka godzin, spacerując uliczkami na wzgórzach. W Valparaiso domy, mury i wszelakie budynki są charakterystycznie pomalowane różnymi motywami. Każdy budynek był niesamowicie kolorowy i bez tego na pewno byłoby tu ponuro, jednak dzięki muralom okolica była bardzo przyjazna i interesująca (wpisane na listę UNESCO). Centrum miasta było bardzo gwarne, samochody trąbiły, wszyscy pędzili. Dla nas był to lekki szok, bo pobyt w Patagonii wśród natury lub w małych miasteczkach, raczej nas wyciszył. Szczerze, to już po jakimś czasie mieliśmy dość zgiełku i upału. Zatęskniliśmy za Patagonią.
Wieczór spędziliśmy w czwórkę przy winku na tarasie, a więc był luz i wakacyjny klimat.


18 lutego 2020 (wtorek)
Vińa del Mar
Rano dużo czasu spędziliśmy, popijając na spokojnie kawę i dopracowując opisy na bloga, żeby móc wrzucić pierwszy wpis.
Potem wyszliśmy na miasto, żeby do późnego wieczora posiedzieć na deptaku przy miejskiej plaży i spacerując obserwować otaczających ludzi spędzających tam urlop. Vińa del Mar to miejscowość wypoczynkowa, widać było wiele chilijskich rodzin z dziećmi, którzy cieszyli się swoim latem i wakacjami. Plaża miejska była przepełniona ludźmi i nie były to nasze klimaty. Jednak spacerowanie, szum morza, zachodzące słońce, obserwowanie ćwiczących i występujących ludzi okazały się ostatecznie całkiem przyjemne.





19 lutego 2020 (środa)
Vińa del Mar – Vińa Indomita – Quintay
Tego dnia Moritz pożyczył nam samochód i wybraliśmy się na wycieczkę za miasto. Pojechaliśmy do winnicy Indomita, gdzie skorzystaliśmy z możliwości odbycia wycieczki po winnicy zakończonej kosztowaniem 3 rodzajów wina. Wycieczka była interesująca i dowiedzieliśmy się o winie kilku faktów, o których nie mieliśmy pojęcia. Po tym zrobiliśmy zakupy z zamiarem zabrania kliku butelek chilijskiego wina do Polski. Udało się, przyjechały całe i nie stłuczone do Polski 😉
Po winnicy pojechaliśmy do małej, nadmorskiej miejscowości Quintay, gdzie w uroczej knajpce z widokiem na ocean zjedliśmy zupę z owocami morza i lokalny przysmak, który okazał się być uchem morskim (ślimak morski). Było to delikatne mięso przypominające w smaku mięso drobiowe, ale mające aromat owoców morza. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze niedaleko Playa Grande, dużej, ładniej usytuowanej plaży, z której jednak nie skorzystaliśmy, bo robiło się późno, a z naszymi gospodarzami byliśmy umówieni na grilla. Zrobiliśmy szybkie zakupy, pakując się samochodem do centrum i wróciliśmy do domu, żeby ostatni wieczór w tym miejscu uczcić winem z winnicy i grillowanym mięsem.












20 lutego 2020 (czwartek) Vińa del Mar – Santiago
Do Santiago de Chile, czyli stolicy, dotarliśmy autobusem. Potem metrem do naszego miejsca noclegowego zlokalizowanego w samym centrum. Nie mieliśmy wymienionych pieniędzy i zdarzyła się z jednej strony głupia sytuacja, a z drugiej było to coś, co nas bardzo pozytywnie zaskoczyło. Wieczór wcześniej nie daliśmy rady wymienić dolarów i chcąc kupić przejazd metrem, zapytaliśmy, czy jest możliwość wymiany pieniędzy gdzieś w pobliżu, zapłacenia dolarami lub zapłacenia kartą. Niestety jak się okazało żadna opcja nie była dostępna. Wojtek przy okienku zaczął zrzucać na kupkę peso chilijskie, które nam zostały i okazało się, że mamy ich za mało. Pani w okienku miała nas gdzieś i specjalnie nie przejęła się naszym problemem. Za to ludzie wokół okazali się tak pomocni, że aż nas zatkało. Jeden chłopak z kolejki dał nam tak po prostu 1000 peso, czyli na nasze ok. 5zł, a za chwilę przyszła babka, która zabrała pieniądze, które mieliśmy, podeszła do okienka i kupiła nam kartę na metro, doładowując jeszcze od siebie dodatkowe przejazdy. Chcieliśmy jej zwrócić w dolarach, ale nawet nie chciała o tym słyszeć. Byliśmy zaskoczeni życzliwością tych ludzi. Szczególnie było to poruszające, że czarę goryczy w październiku 2019 przelała właśnie informacja o wzroście cen biletów na metro i to doprowadziło do protestów w Santiago i w całym Chile. Od razu sobie pomyśleliśmy, czy gdybyśmy zaobserwowali taką sytuację u siebie, bylibyśmy w stanie w podobny sposób zareagować…
Zostawiliśmy plecaki w naszym nowym miejscu noclegowym, a następnie ruszyliśmy na miasto, żeby ten dzień spędzić, zwiedzając stolicę.









Przeszliśmy całkiem sporo. Tego dnia mogliśmy podziwiać widoki z góry na Santiago, najpierw z Cerro Santa Lucia, która była parkiem miejskim na wzgórzu. Potem wjechaliśmy kolejką ‘fenikularem’ na Cerro San Cristobal. Z góry rozpościerał się niesamowity widok na rozległe miasto i Andy. Znajdował się tam też pomnik Matki Boskiej i kościółek. Z tego wzgórza widać dopiero jak rozległym miastem jest Santiago. W Santiago mieszka ok 6,5 mln ludzi, a więc liczba robi wrażenie.
Poza tym widzieliśmy z zewnątrz pałac prezydencki Palacio de la Moneda oraz Teatro Municipal de Santiago. Przeszliśmy się Barrio Paris-Londres i rozrywkową dzielnicą Bellavista. Weszliśmy do katedry: Catedral Metrolpolitana i kościoła: Iglesia de San Francisco. Poszliśmy też do muzeum Museo de la Memoria y los Derechos Humanos, w który można było zgłębić historię ostatnich 50 lat Chile, szczególnie poruszały fakty dotyczące dyktatury Pinocheta. Muzeum interesujące (chociaż bez znajomości języka sporo się traciło), a za wstęp nie trzeba było płacić.




Rybę o nazwie merluza zjedliśmy na targu rybnym Mercado Central (będącym podobno 1 z 10 najlepszych tego typu targów na świecie), który jest przepięknym budynkiem, w którym można kupić nie tylko przeróżne ryby, ale również je skonsumować w licznych knajpkach właśnie tam usytuowanych. Do rybki dostaliśmy darmową zupę rybną i alkoholowy trunek o nazwie pisco sour, który przypomina trochę likier cytrynowy.
Chodząc po mieście, mieliśmy z tyłu głowy, że trzeba być ostrożnym, bo w każdej chwili mogły pojawić się tam jakieś protesty i zamieszki. Budynki, zabytki były popisane hasłami przeciwko prezydentowi i policji, i innymi hasłami, których znaczenia nie rozumieliśmy. Sklepy były ochronione blachami, choć nie wszędzie. To wszystko przypominało o napiętej sytuacji w tym kraju. Przechodząc dzielnicą Bellavista usłyszeliśmy jakieś gwizdy i zobaczyliśmy policjantów w oddali kierujących ruchem. Wszystko wskazywało na to, że jesteśmy blisko miejsca, w którym odbywały się codzienne manifestacje. Momentalnie poczuliśmy podrażnienie oczu i zaczęło kręcić nas w nosie. Najprawdopodobniej wiatr przeniósł drobinki gazu pieprzowego. Zawróciliśmy, żeby jednak nie pchać się w to miejsce. Doszliśmy jednak do innego. W tym miejscu niby nic się już nie działo, jednak było kilku wyrostków z zakrytymi twarzami, którzy zatrzymywali jadące samochody i którzy w dość agresywny sposób wykrzykiwali jakieś hasła do kierowców. Tam też zrobiliśmy zwrot w tył i szybko oddaliliśmy się z pola widzenia tych ludzi, żeby przypadkiem nie przyszło im do głowy, żeby nas zaczepić.








Plaza de Armas, to główny plac Santiago. Spacerowaliśmy tam za dnia, a wieczorem posiedzieliśmy na ławce, obserwując ciekawe sceny. Plac był miejscem gry w szachy, miejscem, gdzie wystawiali się lokalni artyści, można było schować się w cieniu drzew przed słońcem, a po zmroku okazał się miejscem, gdzie dziewczyny oferowały swoje wdzięki w bardzo otwarty sposób. Były ubrane dość zwyczajnie, mniej lub bardziej podkreślając swe atuty i zaczepiały facetów, którzy akurat ok. 21:00 przechodzili przez plac. Dziewczyny się przechadzały, a w tle widać było jeszcze dzieci bawiące się przy fontannie.
Tak zakończyliśmy nasz ostatni dzień w Chile. Trzeba było wracać, żeby ostatecznie spakować plecak, bo o 13:40 następnego dnia czekała na nas długa podróż do domu.





21-22 lutego 2020 (piątek, sobota)
Santiago-Madryt-Warszawa-Katowice-Ruda Śląska
Metrem i autobusem dotarliśmy bez problemu na lotnisko. Samolot wystartował zgodnie z planem ok. 13:40 i po 5:00 rano czasu lokalnego dotarł do Madrytu. Tam siedzieliśmy na lotnisku do 14:30, skąd polecieliśmy do Warszawy. W Madrycie próbowaliśmy spać, bo w samolocie z Santiago nie spaliśmy wcale. Nie była to jeszcze nasza pora na sen. Byliśmy wykończeni, ale coś tam nam się udało zdrzemnąć w Madrycie. Potem kolejne 3,5h i byliśmy w Warszawie. W końcu polska ziemia i szczęście. Jednak jak się potem okazało nasze plecaki nie pojawiły się na taśmie. Szukaliśmy w dużych gabarytach, zgłosiliśmy reklamację i w końcu plecak Wojtka się znalazł. Mój niestety nadal nie został zidentyfikowany. Musieliśmy jechać szybko na pociąg, bo po 21:00 mieliśmy połączenie z Dworca Zachodniego do Katowic. Na całe szczęście, plecak dotarł pod same drzwi w poniedziałek.


PODSUMOWANIE:
- Odbyliśmy 8 lotów odwiedzając 7 różnych lotnisk: Warszawa – Franfurt – Madryt -Santiago (Chile) – Punta Arenas (Chile) – El Calafate (Argentyna) – Ushuaia (Argentyna) – Punta Arenas (Chile) – Santiago (Chile) – Madryt – Warszawa
- Odwiedziliśmy 2 kraje, głównie skupiliśmy się na Patagonii i Ziemii Ognistej w Chile i Argentynie
- Skorzystaliśmy z linii lotniczych: Lufthansa, LATAM, Aerolineas Argentinas, Iberia, LOT
- Przeszliśmy w Parkach Narodowych: Torres del Paine ok. 75km, Los Glaciares ok. 40km, Tierra del Fuego ok. 20km
- Noclegi: Punta Arenas – Puerto Natales – Torres del Paine (3 noclegi na polach namiotowych) – Puerto Natales – El Chalten (3 noclegi) – El Calafate (2 noclegi) – Ushuaia 3 noclegi – Punta Arena – Vińa del Mar (3 noclegi) – Santiago. Szczegóły w planie podróży, link poniżej.
- Zobaczyliśmy po raz pierwszy: strusie nandu, guanako, dzięcioła magellańskiego, pingwiny magellańskie, słonia morskiego, lwy morskie, wieloryby Humbak, kormorany czarne
- Na miejscu przemieszczaliśmy się głównie autobusami (głównie Bus Sur; https://www.bussur.com) i samolotami, a w Polsce pociągiem
- Przepłynęliśmy promem Cieśninę Magellana, katamaranem jezioro Pehoe, łodzią przez Kanał Beagle, katamaranem pod lodowiec Perito Moreno
- Straty: 1 zgubiony telefon
- Wymiana waluty – warto pytać gospodarzy o możliwość wymiany waluty, często mają lepszy kurs niż w kantorach
- Książki przeczytane przed wyjazdem: “W Patagonii” Bruce Chatwin oraz “Chile południowe. Tysiąc niespokojnych wysp” Magdalena Bartczak
- Przedmioty, które bardzo się sprawdziły na tym wyjeździe: termos, kije trekkingowe, bukłak na wodę (do plecaka), jedzenie liofilizowane, mały palnik
Nasz plan podróży w skrócie, pdf do ściągnięcia: PATAGONIA PLAN PODRÓŻY



Patagonia: cudowna natura i widoki.
Kuchnia: nie jakoś bardzo zachwycająca, jednak krab królewski w Ushuaia wyśmienity
Ceny: dość wysokie
Ludzie: bardzo sympatyczni i otwarci.
Bezpieczeństwo: mimo napiętej sytuacji i niedawnych protestów, czuliśmy się bezpiecznie
Najlepsze przeżycie: trekking w Torres del Paine, oglądanie wielorybów, pingwinów, słoni, lwów morskich, rejs po kanale Beagle.
Charakterystyczne wspomnienia z Patagonii: silny wiatr, bardzo mocne słońce.
Spotkani ludzie: było ich bardzo wielu, kilku Polaków, interesujące rozmowy.