Torres del Paine (Chile) – Los Glaciares (Argentyna)

31 stycznia (piątek) – 1 lutego 2020 (sobota)

Katowice-Warszawa-Frankfurt-Madryt-Santiago de Chile-Punta Arenas

Przygotowania do wyjazdu były inne niż do wyjazdów wcześniejszych. Dzięki każdej kolejnej podróży zyskuje się doświadczenie i jest się mądrzejszym, ale ten wyjazd wymagał dużo dokładniejszego planowania zdalnie, żeby móc zrealizować to, co się założyło.

Wojtek jak zawsze był głową tego planowania. Udało mu się zarezerwować miejsca na namiot w Parku Torres Del Paine na trekking, mimo, że w wielu miejscach czytaliśmy, że są już wykupione na kilka miesięcy wcześniej. Dodatkowo Wojtek kupił bilety autobusowe, przeloty krajowe w Chile i w Argentynie, a więc wyjeżdżając z domu, mieliśmy dość konkretne wytyczne, co i jak dalej.

Trasę Katowice-Warszawa pokonaliśmy w pociągu. W Warszawie spotkaliśmy się na kawie z Piotrkiem, który przypomniał również kilka wskazówek odnośnie bloga. Dzięki Piotrek! No i z którym przez moment poczuliśmy się jakbyśmy mieli jechać razem😊

Potem był samolot z Warszawy do Frankfurtu, z Frankfurtu do Madrytu, gdzie mieliśmy międzylądowanie i kolejne 2h w samolocie ze względu na zepsutą klimatyzację. Potem 13,5 h lotu do Santiago de Chile. Na miejscu już lot krajowy z Santiago do Punta Arenas, kolejne 3,5h. Sama podróż minęła zaskakująco bezboleśnie, jakoś udało nam się przespać i czas nawet przeleciał. Kupując krajowy bilet liniami Latam w Chile warto w ustawieniach przeglądarki kliknąć kraj pochodzenia – Chile, i dopiero potem rezerwować lot. Lot zdecydowanie tańszy. Pisali o tym ludzie, którzy tego spróbowali, my też się przekonaliśmy.

A potem było lądowanie w Punta Arenas. Nie mogliśmy uwierzyć, że oto jesteśmy na dalekim południu, w Patagonii. Od razu na początku przydała się znajomość hiszpańskiego, wzięliśmy taxi i z taksówkarzem przegadaliśmy drogę, pytając łamanym hiszpańskim, o to, co nas interesowało.

Ulice Punta Arenas
Ulice Punta Arenas
Ulice Punta Arenas

Bez problemu dotarliśmy do naszego miejsca noclegowego. Gospodarz nie mówił po angielsku, więc znów miałam pole do popisu z hiszpańskim. Trudno było go zrozumieć, ale wszystko, co trzeba było załatwiliśmy i dostaliśmy nasz pokój.

Aktualnie jest tu lato, więc dni są bardzo długie. Zmrok zapada ok. 22:00, a więc mając to na uwadze ok. 20:00 wybraliśmy się do centrum Punta Arenas coś zjeść i przejść się po mieście. Punta Arenas jest bardzo smutnym miastem, a dodatkowo przeraża to, co się ostatnio z nim stało. Wszechobecne napisy na ścianach budynków, spalone budynki, zabarykadowane sklepy. Od października w Santiago de Chile rozpoczęły się protesty przeciwko władzy (kwestie ekonomiczne, gospodarcze) w efekcie również w Punta Arenas na znak protestu budynki są popisane różnymi hasłami, widać, że sklepy się chronią przed napadami i aktami wandalizmu. Tego wieczoru nie do końca to czuliśmy, ale następnego dnia już bardzo, przechodząc obok dopiero co spalonego budynku.

W nocy straszliwie wiało i lało. Na samą myśl o tym, że będziemy mieć trekking w takich warunkach, zastanawialiśmy się jak to będzie.

Trzeba wiedzieć, że w Patagonii są bardzo silne wiatry. Nastawialiśmy się na najgorsze, ale jak się tu jest i ma się świadomość, że następną noc spędzisz w namiocie, który może być zerwany przez wiatr, to daje do myślenia.

Kormorany Punta Arenas

 

2 lutego 2020 (niedziela)

Punta Arenas – Puerto Natales

Po nocy nastał przyjemny poranek. Po śniadaniu poszliśmy na niedzielną mszę, przeszliśmy się wzdłuż nabrzeża, wypiliśmy kawę w przyjemnej knajpce z widokiem na Cieśninę Magellana i Ziemię Ognistą, a następnie dokupiliśmy kilka produktów spożywczych i co najważniejsze małą butlę z gazem na trekking.

Z Punta Arenas ruszyliśmy busem firmy Bus Sur o 14:00 i o 17:00 byliśmy w Puerto Natales, które jest bazą wypadową do Parku Narodowego Torres del Paine. Zostawiliśmy plecaki w hostelu i poszliśmy do centrum coś zjeść. Pogoda coraz bardziej się poprawiała, zrobiło się ciepło i wyszło słońce, które było już z nami prawie do końca tego wieczora, kiedy siedzieliśmy sobie na ławeczce na nabrzeżu, jedząc pizzę i popijając piwko.

Puerto Natales – zachód słońca

Wieczorem podzieliliśmy bagaże tak, żeby na trekking zabrać jeden duży i jeden mniejszy plecak z niezbędnymi rzeczami. Reszta bagażu miała zostać na kolejne 4 dni właśnie w hostelu, do którego mieliśmy wrócić po trekkingu.

 

3 lutego 2020 (poniedziałek)

Puerto Natales-Torres del Paine

Torres del Paine

Autobus z Puerto Natales ruszył o 7:00, żeby dotrzeć do Parku Narodowego Torres del Paine ok. 9:00. Już po drodze straciliśmy zasięg w telefonach i zaczęły roztaczać się cudowne widoki. Przestrzeń, góry, jeziora, był to przedsmak tego, co mieliśmy oglądać przez kolejne dni.

Torres del Paine – guanako

Przy wjeździe do Parku Narodowego Torres del Paine trzeba było zapoznać się z instrukcjami dotyczącymi zachowania w parku, potem zapłaciliśmy wstęp, a na końcu zweryfikowano, czy mamy rezerwację miejsc noclegowych, żeby była zgoda na kilkudniowy trekking. Czytaliśmy, że od 2016 roku trzeba mieć rezerwację na polach kempingowych na namiot, bez tego nie wpuszczą na kilkudniowy trekking. Nie można spać na dziko i ze względu na duże zainteresowanie chcą ograniczyć liczbę turystów. My zdecydowaliśmy się na trasę ‘W’, jednak lekko zmodyfikowaną, bo po drodze nie było możliwości rezerwacji jednego noclegu. Po zakupieniu biletów lotniczych przeczytaliśmy, że miejsca noclegowe w parku są wykupione na kilka miesięcy wcześniej, jednak Wojtek sprawdził i udało nam się znaleźć miejsca na 3 kempingach dzień po dniu, a więc warto poszukać i spróbować, i nie rezygnować od razu.

Torres del Paine – wieże

Po uzyskaniu biletu wstępu przesiedliśmy się do minibusa, który zawiózł nas kolejne 8 km do Camping Central. Tam przeszczęśliwi z widoków, słońca i czekającej nas przygody, rozbiliśmy namiot, wrzuciliśmy do niego rzeczy i pomaszerowaliśmy na lekko do sławnych wież – Mirador Base Torres (ok. 9 km w jedną stronę).

Torres del Paine – w drodze do Mirrador Base Torres

W sumie przeszliśmy ok. 20km tam i z powrotem. Trasa była bardzo malownicza i dość zróżnicowana. Pogoda początkowo dopisywała, jednak w momencie zbliżania się do celu zaczęło strasznie wiać, padać i zrobiło się przeraźliwie zimno. Udało nam się zobaczyć 3 wieże tylko przez moment i uwiecznić je na zdjęciu, jednak chwilę po tym zaszły chmurami i cały pobyt w tym miejscu był walką z zimnem i wiatrem. Dla każdego kto wie, co to góry i zmieniająca się pogoda jest oczywiste, że trzeba mieć ze sobą odpowiednie ubrania na każdą pogodę, dla tych co nie wiedzą, pamiętajcie o tym, jak będziecie planować wyjście, czy to u nas w Polsce, czy w Patagonii. Po zejściu trochę niżej pogoda zaczęła się poprawiać i nawet pojawiła się tęcza. Po powrocie na kemping wiało coraz mocniej i był problem z podgrzaniem wody na butli, żeby zrobić sobie obiado-kolację. Camping Central jest pod tym względem bardzo kiepski, bo wiata do przygotowania jedzenia jest bardzo mała, a ludzi sporo.

Torres del Paine – Mirrador Base Torres

Polecamy żywność liofilizowaną. Danie dla 2 osób wystarczające, posiłek treściwy, a nie trzeba ze sobą nosić wszystkich składników.

W nocy strasznie wiało i lało, nasz namiocik trekkingowy, jednak wytrzymał silne podmuchy patagońskiego wiatru, który niósł jednocześnie jakiś taki niepokój.

 

4 lutego 2020 (wtorek)

Torres del Paine

Rano znów słoneczko, które szybko wprowadziło nas w dobry nastrój. Zjedliśmy śniadanie, złożyliśmy namiot, spakowaliśmy nasz dobytek i ruszyliśmy w 25 km trekking z plecakami. Na początku nie było źle, jednak po 10 km ciężkie plecaki dawały się we znaki. Początkowy etap był bardzo wietrzny i dość pochmurny i dopiero po południu wyszło słońce, które było z nami już do końca trekkingu w Torres del Paine.

Torres del Paine – Lago Nordenskjold
Torres del Paine
Torres del Paine
Torres del Paine

Trekking tego dnia był wyjątkowy, szliśmy wzdłuż jeziora Nordenskjold a widoki, które nas otaczały były oszałamiające. Nie da się tego opisać ani sfotografować tak, żeby ktoś, kto tego nie zobaczył na własne oczy, poczuł, to co my czuliśmy. Poczucie, że wędrujesz w Patagonii, jesteś całkowicie odłączony od świata (4 dni bez zasięgu telefonu i tym bardziej internetu) było wyjątkowe. Dało nam to ogromną radość. Nie potrafiliśmy znaleźć słów, które by opisywały piękno. Raz turkusowe jeziora, za chwilę ośnieżone szczyt, szare skały i bujna zielona roślinność. Można było zrobić zdjęcie osobie, która stała za jak i przed obiektywem aparatu, bo z każdej strony było tak pięknie.

Torres del Paine
Torres del Paine – dzięcioł Magellański
Torres del Paine
Torres del Paine
Torres del Paine
Torres del Paine
Torres del Paine
Torres del Paine – Lago Nordenskjold
Torres del Paine – Lago Nordenskjold

Ostatnie 2 km przewiało nas bardzo, ale trafiliśmy do naszego celu, na nocleg do Camping Paine Grande. Jest to bardzo duże pole namiotowe położone nad jeziorem Pehoe, między skałami. Bajkowa lokalizacja. Wieczorem kąpiel, wspólne gotowanie. Tym razem było to zamknięte duże pomieszczenie, gdzie można było schronić się od zimna i wiatru i na spokojnie utrzymać płomień, żeby ugotować wodę.

Tutaj też spotkaliśmy się po raz drugi z poznanymi w hostelu w Puerto Natales Anią i Dawidem (z Chorzowa), z którymi mieliśmy okazję dłużej pogadać i wymienić się numerami. Ania i Dawid: pozdrawiamy.

Torres del Paine – camping Paine Grande
Torres del Paine – Camping Paine Grande
Torres del Paine – Camping Paine Grande
Torres del Paine – Camping Paine Grande

5 lutego 2020 (środa)

Torres del Paine

Noc była znów wietrzna i bardzo zimna. Jeśli wybieracie się na trekking w te rejony zabierzcie ze sobą puchowe śpiwory na niższe temperatury. My zaryzykowaliśmy i zabraliśmy takie, gdzie komfort jest +10 st. Biorąc pod uwagę, że w nocy mogło być kilka stopni na plusie, niestety te nasze były nieodpowiednie. Bardzo zmarzliśmy, ja szczególnie, co niestety przełożyło się na kolejną bezsenną noc.

Torres del Paine – w drodze na lodowiec Grey
Torres del Paine – w drodze na lodowiec Grey

Rano znów słoneczko, ale mamy szczęście. Oczywiście śniadanie, toaleta, pakowanie namiotu i plecaków. Kolejny etap na ciężko był krótszy, bo tylko 11 km. Prawie od początku wędrówki tego dnia widzieliśmy w oddali Lodowiec Grey. Robiło to wielkie wrażenie. Dotarliśmy do kolejnego miejsca biwakowego: Camping Grey, rozbiliśmy namiot, zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy dalej w stronę kolejnych punktów widokowych. Dotarliśmy na punkt widokowy za drugi wiszący most (ok. 4 km od kempingu). Patrzyliśmy na lodowiec z góry. Było tam cicho i spokojnie. Siedzieliśmy tak i patrzyliśmy na to cudo natury, które kontrastowało z błękitem nieba.

Torres del Paine – w drodze na lodowiec Grey
Torres del Paine – w drodze na lodowiec Grey
Torres del Paine – wiszący most – w drodze do lodowca Grey

Widoki na lodowiec z każdej perspektywy niezapomniane, wszystko, co wokół widzieliśmy w trakcie trekkingu zapamiętamy na długo, wąskie ścieżki, raz otwarta przestrzeń, za chwilę fragmenty w lesie, ścieżki wzdłuż jezior, wiszące pomosty, które przyprawiają o zawrót głowy, ośnieżone szczyty gór, krystalicznie czysta woda w jeziorach i strumykach.

Czy było wielu turystów? Czy dało się odnaleźć spokój? Turystów takich jak my było sporo, jednak na trasie W nie miało się poczucia, że są to jakieś tłumy. Czasem przez długi czas można było nie spotkać nikogo, innym razem mijaliśmy grupkę kilku osób. Można było znaleźć miejsce na spokojną przerwę z widokiem w ciszy i spokoju. Mijani ludzie się pozdrawiali i mieli w sobie spokój, a więc każdy z nich wiedział, po co tam przyjechał.

Torres del Paine – lodowiec Grey
Torres del Paine – lodowiec Grey
Torres del Paine – lodowiec Grey

6 lutego 2020 (czwartek)

Torres del Paine-Puerto Natales

Torres del Paine – camping Grey

Noc w Camping Grey była jeszcze zimniejsza, znów nie umiałam spać, Wojtek też się przewracał. Mieliśmy na sobie co się dało, plus ja wrzuciłam sobie, podobnie jak poprzedniej nocy, ogrzewacze do śpiwora. Rano dalej było zimno, więc od razu poszliśmy gotować wodę do pomieszczenia, gdzie można było się schronić. Namiot był mokry z rosy, a że słońce jeszcze chowało się za górami, nie mogliśmy go złożyć. Poszliśmy więc na krótki spacer, zobaczyć lodowiec i kry z innej perspektywy. Też oczywiście było przepięknie.

Torres del Paine – kra z lodowca Grey
Torres del Paine – lodowiec Grey

Potem suszenie i składanie namiotu, pakowanie i z plecakami powrót 11km do Paine Grande, skąd mieliśmy odpłynąć katamaranem do Pudeto. Tego dnia słońce pokazało nam, co potrafi. Mimo długich rękawów i tak popaliło nam skórę – dłonie, uszy, szyja, nos. Trzeba naprawdę uważać ze słońcem. My smarowaliśmy te miejsca filtrem 50, a i tak nam słońce pokazało swoją moc. Nie polecamy krótkich rękawów.

Torres del Paine – lodowiec Grey
Torres del Paine – w drodze z lodowca Grey

Do katamaranu została nam jeszcze ponad godzina, jednak byliśmy już w miejscu, z którego miał odpływać. Niestety krótko przed odpłynięciem, Wojtek zorientował się, że nie ma telefonu. Chwila nieuwagi przed samym końcem, już przy kempingu Paine Grande i telefonu brak. Zdążyliśmy poinformować kilka osób, zostawiliśmy mój nr telefonu, ale niestety chyba szanse marne, że się odnajdzie. Podcięło nam to skrzydła i płynąc katamaranem po jeziorze, nie wiedzieliśmy już nic wokół. Piękno natury w tym momencie dla nas nie istniało.

Trzeba było to jakoś przetrawić, nabrać dystansu i jeszcze pomyśleć, co trzeba zrobić, żeby może uratować sytuację.

Z Pudeto autobusem wróciliśmy do Puerto Natales. W hostelu czekały na nas plecaki, tym razem te kilka godzin mieliśmy przespać w pokoju 4 osobowym na piętrowych łóżkach. Pierwszy raz od 4 dni mieliśmy zasięg, więc wysłaliśmy kilka wiadomości i poszliśmy spać, bo następnego ranka już o 7:30 mieliśmy autobus do Argentyny, który jechał do El Calafate, skąd mieliśmy mieć szybką przesiadkę do El Chalten.

W sumie w Torres del Paine zrobiliśmy ok. 75 km trekkingu.

7 lutego 2020 (piątek)

Punta Arenas-El Calafate-El Chalten (CHILE-ARGENTYNA)

Na granicy wszystko poszło sprawnie, bagaże były wyciągane i obwąchiwane przez psy, jednak ze względu na to, że było to małe przejście granicznie nie było tam tłumów. Dla nas najważniejsze było, żeby być w El Calafate przed 13:30, bo o 13:30 mieliśmy mieć kolejny autobus do El Chalten.

Granica Chile-Argentyna
El Chalten

Udało się, wychodząc z jednego busa, weszliśmy do następnego. Rzutem na taśmę. Do El Chalten dotarliśmy po 3h i z plecakami dotarliśmy do naszego miejsca noclegowego. Tym razem mieliśmy swój pokój z łazienką, a więc zapowiadała się przespana noc. Miasteczko powstało stosunkowo niedawno, w 1985 roku. Jest bardzo małe. Głównie znajdują się tam miejsca noclegowe i klimatyczne knajpki. Tego wieczoru wypiliśmy pyszne piwko, siedząc na ławeczce z widokiem na górę Fitz Roy. Położenie miasteczka jest urokliwe, z każdej strony otoczone górami i skałami oraz ośnieżonymi szczytami.

 

8 lutego 2020 (sobota)

El Chalten

Tego dnia wybraliśmy się na kolejny trekking. Naszym celem było dotarcie do Laguna de Los Tres pod słynny i charakterystyczny szczyt Fitz Roy. Pogoda znów nam sprzyjała, a więc po drodze widoki były bajkowe i z każdym kilometrem szczyt widzieliśmy z innej perspektywy, coraz bardziej się do niego przybliżając.

Los Glaciares – w drodze do Laguna De los Tres
Los Glaciares – w drodze do Laguna De los Tres
Los Glaciares – w drodze do Laguna De los Tres
Los Glaciares – w drodze do Laguna De los Tres
Los Glaciares – w drodze do Laguna De los Tres
Los Glaciares – w drodze do Laguna De los Tres
Los Glaciares -Fitz Roy

Trasa nie jest trudna, w jedną stronę ok. 10 km, z czego tak naprawdę tylko ostatni fragment daje popalić, ponieważ po dość wąskiej i kamienistej ścieżce, trzeba się piąć w górę z przewyższeniem 400 m. Zrobiliśmy to w dość szybkim tempie, starając się przeciskać przez wolniejszych turystów, których było sporo. Po drodze trochę nas zmroziło, bo minęliśmy grupę wspinaczy i ratowników, którzy na noszach znosili ciało w worku. Wywnioskowaliśmy, że najprawdopodobniej próbowali wejść na Fitz Roya lub wspinali się na otaczające skały w okolicy Fitz Roya.

Los Glaciares – Laguna de los Tres
Los Glaciares – Laguna de los Tres
Los Glaciares – Laguna de los Tres
Los Glaciares – Laguna de los Tres

Nad laguną spędziliśmy prawie 2h, na spokojnie ciesząc oczy turkusowym widokiem wody w towarzystwie skał i śniegu. Widok był znów zachwycający i wynagrodził nam brak pogody przy wieżach w Parku Torres del Paine.

Od razu po zejściu ze szlaku poszliśmy na piwko, korzystając z happy hours. Gęby nam się śmiały, piwo smakowało jak nigdy, słońce świeciło na nas, otaczały nas bajkowe widoki i towarzyszyła dobra rockowa muzyka. Poczuliśmy, że mamy wakacje, i że możemy się wyluzować.

Potem jeszcze poszliśmy coś zjeść i zmęczeni, ale zadowoleni poszliśmy spać.

El Chalten

 

9 lutego 2020 (niedziela)

El Chalten

Tego dnia znów był w planie kolejny trekking tym razem do Laguna Torre. Trekking był jeszcze łatwiejszy niż dnia poprzedniego, ale oczywiście widoczki i tak niczego sobie. Wyjście mieliśmy opóźnione ze względu na pracę (musieliśmy niestety trochę przysiąść z rana i podziałać). Dzięki temu, że ciemno się robi o 22:00, nie trzeba się martwić nawet, jeśli na szlak wyjdzie się trochę później. Tak długi dzień daje naprawdę bardzo dużo możliwości i można dzień wykorzystać maksymalnie.

Pogoda podczas wychodzenia trochę się popsuła, ale za jakiś czas znów pojawiło się słońce i poza momentami z mocniejszym wiatrem nad laguną, znów aura nam sprzyjała. Po dotarciu na miejsce niestety pojawiły się chmury i wieże były mało widoczne, woda w lagunie nie była już turkusowa, jak w Lago de los Tres, jednak mimo to widok i tak był niecodzienny dla nas.

Los Gaciares – w drodze do Laguna Torre
Los Glaciares – Laguna Torre

Tak sobie myśleliśmy, że w Patagonii jest tak pięknie, że po kilku dniach przyzwyczajasz się do tego i powoli przestaje to robić na Tobie wrażenie i co jakiś czas musimy sobie to uświadamiać, żeby napawać się tymi widokami, bo pobyt tutaj prędzej, czy później się skończy.

El Chalten

Tego dnia znów zrobiliśmy około 20 km. W planie na wieczór była jeszcze msza niedzielna w uroczym kościółku o godzinie 20:00, a potem już tradycyjne happy hours z dobrym piwkiem.

Msza była bardzo przyjemna i nawet śpiewaliśmy ‘Barkę’ po hiszpańsku, a po mszy zamieniliśmy z księdzem kilka słów.

W sumie w Los Glaciares zrobiśmy ok. 40 km trekkingu.

El Chalten

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *