14-15.06.2021 poniedziałek-wtorek
Katowice-Kutaisi
Lot do Gruzji był kilkukrotnie przekładany i do końca nie wiedzieliśmy, czy ostatecznie będzie możliwość, żeby tam polecieć. Wizzair zmieniał terminy ze względu na dynamiczną sytuację związaną z pandemią. My nie nastawialiśmy się na nic. Bilety były tanie, a w razie odwołania lotu i tak odzyskalibyśmy pieniądze. W maju mieliśmy lecieć do Odessy, ale lot odwołano i całą kasę nam zwrócili.
Najważniejszą jednak kwestią było to, czy do momentu wylotu będziemy zaszczepieni drugą dawką oraz to, jakie są obostrzenia dotyczące pandemii, wlatując do Gruzji i wracając do Polski.
Wszystko idealnie się udało. Zaszczepieni, z certyfikatem covidowym byliśmy gotowi, żeby w końcu po ponad roku polecieć samolotem za granicę.
Naszymi towarzyszami podroży byli rodzice Wojtka, z którymi odbyliśmy już kilka podróży. Skoro zdecydowaliśmy się na kolejną, znaczy, że wcześniej było dobrze.
Będąc na lotnisku, a potem w samolocie trudno było nam uwierzyć, że wracamy do normalności. Z tyłu głowy jednak cały czas mieliśmy to, że być może ta normalność może się wkrótce zakończyć, biorąc pod uwagę liczbę ludzi zaszczepionych, a właściwie tych niezaszczepionych. W samolocie może z połowa miejsc była zajęta.
Lot do Kutaisi z Katowic trwał 3 godziny. Wylądowaliśmy po 22:00 czasu lokalnego (po 20:00 czasu polskiego). Po wylądowaniu czekał już na nas facet z samochodem marki Nissan X-terra, który przez kolejny tydzień miał być naszym środkiem transportu (dał nam bardzo dużo frajdy i niezapomnianych wrażeń). Zdecydowaliśmy się na samochód terenowy, żeby mieć swobodę poruszania się w każdym terenie. To był strzał w dziesiątkę.
Ruszyliśmy w naszą podróż od razu po wylądowaniu. Plan był taki, że jedziemy nocą, żeby wczesnym rankiem dotrzeć w okolice Stepancmindy (dawniej Kazbegi). Jedynym ryzykiem była godzina policyjna, która obowiązywała od 23:00 do 5:00 rana ze względu na pandemię. Facet z wypożyczalni zadzwonił gdzie trzeba i poinformowano go, że możemy jechać, a w razie kontroli mamy pokazać bilety i wytłumaczyć, że jesteśmy w podróży. Policji mijaliśmy sporo, ale nikt nas nie skontrolował.
Trasa do okolic Tbilisi była dosyć dobra, nawet częściowo autostrada się pojawiła. Następnie wjechaliśmy na Drogę Wojenną w kierunku granicy z Rosją. Ta trasa prowadziła głównie górami, a więc było dużo serpentyn, jednak była to droga asfaltowa, więc na dzień dobry Wojtek nie musiał sprawdzać swoich umiejętności jazdy w terenie nocą. Ruch był niewielki, głównie jeździły tiry zmierzające do granicy z Rosją.
Już około 5 rano ukazał nam się zapierający dech w piersiach widok na przełęczy Krzyżowej (2379 m n.p.m.). Byliśmy bardzo podekscytowani i z każdym kolejnym kilometrem nie mogliśmy się przestać zachwycać widokami, przestrzeniami i potęgą Kaukazu. Ten zachwyt został do samego końca podróży, ale o tym później.
Przyjechaliśmy na miejsce około 6 rano. Wojtek dogadał się z gospodarzem, że udostępnią nam 1 pokój właśnie o tej porze. Miejsce było boskie. Góry, góry i jeszcze raz góry. Cisza, spokój, piękna przyroda, to coś, co uwielbiamy. Po drzemce i śniadaniu wybraliśmy się zobaczyć okolicę. Byliśmy w czerwonym klasztorze w wąwozie Darial przy samej granicy z Rosją, gdzie mieliśmy okazję skosztować gruzińskich serów i kupić wino wytwarzane przez lokalnych mnichów. Potem pojechaliśmy w miejsce, z którego zrobiliśmy krótki trekking do wodospadu Gveleti, a następnie zjechaliśmy z trasy i pojechaliśmy offroadem w góry przed siebie, docierając do zielonej granicy z Rosją, pilnowanej przez wojskowych. Widoki niezapomniane: skały, soczysta zieleń i śnieg na szczycie majaczącego w oddali Kazbeku i innych szczytów. Potem była wizyta na polecanym tarasie widokowym w hotelu Rooms Hotel Kazbegi w Stepancminda, z którego roztaczał się niesamowity widok na Kazbek i monastyr Cminda Sameba.
Po wypiciu zimnego piwka w tak wyjątkowych okolicznościach pojechaliśmy jeszcze do doliny Juty, do której również prowadziła droga szutrowa. Sama jazda była czymś bardzo przyjemnym, bo widoki były znów nie do opisania. Dzień zakończyliśmy, ucztując w lokalnej restauracji poleconej przez naszego gospodarza. Zamówiliśmy chinkali, chaczapuri oraz obowiązkowo sałatkę z pomidorami, ogórkami i kolendrą, do tego oczywiście gruzińskie wino. Oj pyszne to wszystko było.
16.06.2021 środa
Stepancminda-Telavi (Kachetia)
Tego dnia zrobiliśmy 2 trekkingi. Najpierw podjechaliśmy samochodem pod najbardziej charakterystyczną atrakcję w Gruzji – Monastyr Cminda Sameba, który mogliśmy sobie na spokojnie, bez żadnych turystów zobaczyć i obzdjęciować (a wcale nie byliśmy tam wcześnie, bo jakoś po 9 rano). Następnie ruszyliśmy na trekking w kierunku Kazbeku (rodzice osobno i my swoim tempem). Jako, że mieliśmy ograniczenia czasowe to doszliśmy prawie do pierwszego schroniska w drodze na Kazbek, Alti Hut (3014 m n.p.m.). Wyszło niecałe 10km w dwie strony i ok 850m up. Trekking był przyjemny, choć dość wymagający. Zrobiliśmy go w dość szybkim tempie, na koniec, zbiegając. Tego dnia chcieliśmy jeszcze pojechać do Doliny Truso.
W dolinie Truso przejechaliśmy dość spory kawałek samochodem, ponieważ nie mieliśmy już czasu, żeby przejść całą trasę, ale mimo to w sumie przeszliśmy kolejne 9km (tym razem było płasko) malowniczą i sielską doliną wzdłuż pięknie wijącej się rzeki Terek. Poza miejscowymi, których i tak było niewielu minęliśmy może kilka osób, a poza tym cisza, nisamowite krajobrazy i wszechobecne krowy. Dotarliśmy do twierdzy Zakagori, dalej nie można było już iść, ponieważ posterunek wojskowy uniemożliwiał dalsze przejście. Powiedzieli, że są to tereny okupowane i nie można tam wjeżdżać/wchodzić. Było to już dosyć blisko Osetii Południowej, która przy pomocy Rosjan odłączyła się od Gruzji. Żal było wyjeżdżać z tego regionu. Zdecydowanie musimy jeszcze tam wrócić.
Mimo, że minęły dopiero 2 dni, my już byliśmy naładowani tyloma wrażeniami, że mieliśmy poczucie jakby minął tydzień. Wszyscy zgodnie przyznaliśmy, że przyroda, przestrzenie i to poczucie wolności było dla nas czymś wspaniałym. Samochód terenowy umożliwił nam bycie tam w pełni.
Droga wieczorową porą do Telavi (stolica Kachetii) nie była pozbawiona emocji. Początkowo idealny asfalt zaczął zamieniać się w asfalt, który raz był, a za chwilę znów go nie było i tak na zmianę. Kilka km z asfaltem, kilka bez. Do tego ciemności, zero odblasków, znaków, no i wszędzie krowy, które co jakiś czas pojawiały się na środku drogi. Wojtek jechał w asyście taty, który niczym pilot rajdowy dawał instrukcje: 90 stopni w prawo, dalej prosto itd. Oj było to emocjonujące.
Do Telavi, czyli stolicy winnego regionu Gruzji Kachetii, dotarliśmy późno, ale to nie przeszkodziło nam, żeby w naszym nowym miejscu noclegowym zjeść kolację, którą sami sobie przygotowaliśmy i napić się wcześniej zakupionej czaczy i winka.
17.06.2021 czwartek
Telavi-Tbilisi
W Telavi ugoszczono nas obfitym śniadaniem, po którym udaliśmy się na lokalny bazar pełen kolorów i gwaru, które zawsze dają dużo przyjemności. Pięknie wystawione warzywa, owoce, lokalne produkty obcowanie z miejscowymi to coś, co zawsze warto zobaczyć i przeżyć, będąc w nowym miejscu.
Cmentarz, to kolejne z miejsc, do którego się udajemy podczas podróży. Na cmentarzu można zobaczyć, w jak inny sposób ludzie podchodzą do pochówku i pamięci o zmarłych. W Gruzji charakterystyczne są duże pomniki, na których widnieją całe sylwetki zmarłych osób, często w zwykłych sytuacjach z charakterystycznymi atrybutami. Dodatkowo na cmentarzach znajdują się stoły i wiaty, gdzie rodzina może przyjść, posiedzieć i poświętować w obecności zmarłego.
Tego dnia odwiedzamy jeszcze monastyr w Ikalto oraz katedrę Alawerdi z XI w. Obydwie świątynie bardzo klimatyczne i warte odwiedzenia.
Głównym naszym celem tego dnia była winnica, dlatego że właśnie z wina i winnic słynie Kachetia. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że wino pochodzi właśnie Gruzji, najprawdopodobniej po raz pierwszy pojawiło się 8 tys. lat temu!
Wybraliśmy winnicę polecaną przez naszego gospodarza i najpierw, uczestnicząc w krótkiej wycieczce po winnicy (Shumi Winery Kakheti), dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy o gruzińskim winie, historii i jego produkcji, żeby potem płynnie przejść do degustacji, no i zjeść kolejne lokalne pyszności. Było nam tam bardzo przyjemnie i błogo. Tego dnia mieliśmy jeszcze w planie dotrzeć do stolicy Gruzji: Tbilisi.
Wjechaliśmy do Tbilisi i od razu zatęskniliśmy za spokojem. Ruch bardzo duży i chaotyczny, zgiełk, ludzie. Wyzwaniem była jazda wąskimi i stromymi uliczkami starego Tbilisi, ponieważ właśnie w takiej okolicy mieliśmy nocleg. Nasze auto, owszem poradziło sobie, jednak manewrowanie między innymi samochodami i fakt, że autem niezbyt lekko się skręcało, przysporzyły Wojtkowi stresu. Ostatecznie zaparkowaliśmy pod samym pensjonatem i poszliśmy coś zjeść. Przeszliśmy się wieczorną porą po starówce. Miasto ładne, ale nie wszędzie. W jednym miejscu ładne, zadbane budynki, a obok lub naprzeciwko walące się kamienice. Można było też zobaczyć kontrast starego miasta, które przechodziło w część nowoczesną (Shota Rustaveli Ave), i która tak naprawdę mogła być dowolnym miejscem na świecie.
Ze względu na godzinę policyjną zaczynającą się o 23:00 miasto przestawało żyć właśnie krótko przed tą godziną. A więc normalnie knajpki byłyby pełne ludzi, jednak ze względu na to ograniczenie wszystko zaczynało powoli się wyciszać i zamykać.
W miejscu, gdzie spaliśmy, mieliśmy taras, więc mogliśmy jeszcze posiedzieć u siebie, podziwiając miasto z góry i popijając winko.
18.06.2021 piątek
Tbilisi-Anaklia
Tego dnia zwiedziliśmy Tbilisi (pomnik Matki Gruzji, Twierdza Narikala, Sobór Trójcy Świętej, Pałac Prezydencki, pchli targ na Suchym Moście, starówka Tbilisi, kompleks łaźni, Katedra Sioni), zjedliśmy gruziński obiad i trochę zmęczeni miastem z radością wsiedliśmy do auta, żeby pojechać dalej. Naszym celem był nocleg w miejscowości Anaklia nad Morzem Czarnym. Po drodze, zaraz za Tbilisi zahaczyliśmy jeszcze o starą stolice Gruzji, Mcchettę.
Do Anaklii odtarliśmy wieczorem, ale udało nam się jeszcze przed godziną policyjną przejść się po plaży i przywitać z nowym dla nas morzem.
19.06.2021 sobota
Anaklia-Mestia-Ushguli
Rano wykąpaliśmy się w Morzu Czarnym i spędziliśmy trochę czasu na plaży. Sama Anaklia nie była zachwycająca. Wyglądało to na miejscowość wczasową z bazą noclegową, jednak lata świetności chyba miała już za sobą. Z drugiej strony było też kilka nowych miejsc, które dopiero co się otwierały. Nie było tam żadnych knajpek, dyskotek itp. tylko hotele, pensjonaty i plaża z deptakiem.
Po śniadaniu, które tego dnia przygotowaliśmy sobie sami, spakowaliśmy się, żeby ruszyć dalej, znów w góry, w region o nazwie Swanetia. Wiedzieliśmy, że droga do Mestii będzie asfaltowa (cały czas pod górę), natomiast droga do Ushguli będzie już większym wyzwaniem. W Mestii (1500 m n.p.m.) zrobiliśmy sobie krótki przystanek na obiad, żeby potem kolejne 2h przejechać 40km piękną trasą, już bez asfaltu, do naszego celu: Ushguli.
Ushguli to położona na wysokości około 2100 m n.p.m wioska. Mówi się, że jest to jedna z najwyżej położonych wiosek w Europie (jeśli założymy, że Gruzja to Europa).
Trasa była wymagająca, ale nie była jakoś specjalnie niebezpieczna. Jak zobaczyliśmy pierwsze zabudowania Ushguli od razu serce każdemu z nas zaczęło bić szybciej. Miejsce nie do opisania. Wysoko w górach, z dala od cywilizacji, z charakterystycznymi wieżami i budynkami, które tak naprawdę ledwo stoją.
A w tle najwyższa góra w całości położona w Gruzji (Skhara, 5193 m n.p.m.). Nasz hotel (choć to trochę zbyt szumnie brzmi) był tak umiejscowiony, że mieliśmy cudowny widok. Całe zmęczenie podróży zniknęło momentalnie. Czuliśmy się w tym miejscu tak dobrze, że wspólnie podjęliśmy decyzję, że musimy zostać na 2 noce i zaryzykować powrót do Kutaisi w poniedziałek w dniu wylotu.
Tego wieczora zrobiliśmy sobie spacer dróżkami między zabudowaniami, zastanawiając się, jak te budynki jeszcze stoją i czy to, aby bezpieczne, żeby w nich przebywać. Wypiliśmy też lampkę czerwonego gruzińskiego wina w jedynej knajpce w wiosce. Pijąc wino, zauważyliśmy dużą ekipę samochodów terenowych, które wjeżdżały do Ushguli ze strony Lentekhi. Podeszliśmy do kierowców, żeby zapytać o warunki na trasie, ponieważ zaczęliśmy rozpatrywać wyjazd z Ushguli w poniedziałek rano właśnie trasą przez góry do Lentekhi, a potem Kutaisi. Droga ta miała być malownicza, krótsza niż powrót do Mestii, ale jednak bardziej niebezpieczna. Po zasięgnięciu języka, uznaliśmy, że naszym samochodem bez żadnego wsparcia jazdą właśnie tą drogą będzie możliwa, choć ostateczną decyzję zostawiliśmy sobie na niedzielę.
20.06.2021 niedziela
Ushguli
Tego dnia zjedliśmy obfite i pyszne śniadanie na tarasie naszego miejsca noclegowego (Hotel Tekla) w przepięknych okolicznościach przyrody. Widoki jak z bajki. Sami zobaczcie. Po śniadaniu rozdzieliliśmy się, bo rodzice udali się konno pod lodowiec Skhara, a my chcieliśmy zrobić trochę bardziej wymagającą trasę w góry pieszo. Było pięknie, na naszym szlaku pusto. Roślinność tak bujna i różnorodna, że można by było przeprowadzić lekcje biologii. No i wszędzie te niesamowite przestrzenie. Początkowo szło się przyjemnie, bo była wydeptana ścieżynka, ale za jakiś czas nie było już żadnego śladu i musieliśmy, patrząc na mapę, mniej więcej obierać kierunek, żeby w miarę bezpiecznie posuwać się naprzód. W pewnym momencie zaczęło się robić naprawdę stromo, a my licząc, że wyżej będzie jakaś dróżka, wdrapywaliśmy się metr po metrze coraz wyżej. Czułam, że osiągamy coraz wyższą wysokość, a stromizna góry powodowała, że była to już wspinaczka, a nie chodzenie. W pewnym momencie dostałam ataku paniki. Z założenia mam lęk wysokości, a zrobiło się naprawdę niebezpiecznie wysoko i stromo. Biorąc pod uwagę, że stawialiśmy ostrożnie stopy i trzymaliśmy się traw, jeden nieostrożny ruch mógł się skończyć tragicznie. Na całe szczęście nie padało i zachowując w miarę zimną krew byłam w stanie zacząć schodzić niżej. Nie było żadnej trasy, szlaku, a więc ostatecznie uznaliśmy, że zrobiło się na tyle niebezpiecznie i nieprzyjemnie, że odpuściliśmy dalszą wędrówkę, zmieniając nieco cel. Nadal w krzakach, kwiatach, trawskach, przeskakując strumyki, zakopując się gdzieniegdzie w śniegu pokonywaliśmy kolejne metry, mniej więcej wiedząc, dokąd zmierzamy. Ostatecznie dotarliśmy do doliny, którą zaszliśmy do lodowca Skhara i z powrotem. W tym miejscu spotkaliśmy kilku turystów, ale też miejscowych, którzy akurat urządzali sobie niedzielny piknik, popijając wino i czaczę. Nawet my się załapaliśmy na ich ucztowanie i wypiliśmy wino z miseczki, z której i oni pili. Wtedy nie zastanawialiśmy się za bardzo nad pandemią.
Dolina, którą wracaliśmy była ukwiecona tak niesamowicie i tak zielona, że cała ta wędrówka była ucztą dla oczu. Po drodze mijaliśmy też ogromne stada krów, które wypasały się nad strumykiem Enguri, który potem przemienia się w rzekę dopływającą aż do Morza Czarnego z ujściem w Anaklii, gdzie byliśmy dzień wcześniej.
Dotarliśmy do Ushguli zmęczeni (22,5km i 880up trekkingu) i z wielkim apetytem zjedliśmy na kolację pyszności przygotowane przez naszą gospodynię, popijając wszystko białym gruzińskim winem. Wieczór był chłodny, jednak nie przeszkodziło nam to, żeby posiedzieć na dworze i podziwiać widok na góry.
21.06 poniedziałek
Uhguli-Tskaltubo-Kutaisi
Rano znów pięknie, śniadanko, kawka i pożegnanie z gospodarzami. Dostaliśmy 3 litry domowego wina i 2 ogromne krążki sera. Było to bardzo miłe pożegnanie.
Jednogłośnie zdecydowaliśmy, że będziemy wracać tą krótszą, ale bardziej wymagającą drogą przez przełęcz Zagaro. Musieliśmy się wdrapać na 2623m n.p.m i następnie zjechać w dół drogą, gdzie nie uświadczysz asfaltu, a auta mogą się minąć jedynie w wytyczonych miejscach. Pogoda była ładna, więc uznaliśmy, że zaryzykujemy.
Oj warto było! Były może 2 momenty, gdzie mieliśmy strach w oczach (zaspy śnieżne zalegające na drodze) i wątplwość, czy samochód sobie poradzi, ale poza tym było bezpiecznie, malowniczo i nie żałowaliśmy ani przez moment. Oczywiście wystarczyłoby, że zmieni się pogoda i zacznie padać, a nasze wspomnienia mogłyby już być inne. Jednak szczęście nam dopisało i wszystko super się udało.
Bezpiecznie i pełni zachwytów przyrodą dotarliśmy do Kutaisi. Tam mieliśmy jeszcze kilka godzin zanim pojechaliśmy na lotnisko. Kutaisi nie miało w sobie nic specjalnego, ale poszliśmy na targ, do katedry, wypiliśmy kawkę, zjedliśmy, kupiliśmy kilka pamiątek i w związku z tym, że było jeszcze trochę czasu, pojechaliśmy do Tskaltubo. Mijaliśmy tę miejscowość w drodze do Kutaisi i postanowiliśmy tam wrócić. Było to miasto, które w przeszłości było eleganckim kurortem, jednak miejsce to zaczęło podupadać i wspaniałe, okazałe budynki, będące bazą noclegową i sanatoriami zaczęły niszczeć. Dodatkowo wiele opuszczonych budynków stało się nowym domem dla ludności z Abchazji po wojnie w latach 90-tych. Mieliśmy okazję podjechać w kilka takich miejsc. To, co zobaczyliśmy było czymś trudnym do uwierzenia. Ludzie, którzy zamieszkali w budynkach, które lata świetności miały dawno za sobą. Wszystko bardzo przygnębiające.
W centrum coś zaczęło odżywać, kilka budynków odnowiono, jakaś restauracja, w której podawano dość wykwintne potrawy. A więc znów świat kontrastów.
Dojechaliśmy na lotnisko. Facet, od którego wynajmowaliśmy samochód zrobił odbiór samochodu, w aplikacji sprawdził, czy nie mamy mandatów i z uczuciem ulgi rozstaliśmy się, szczęśliwi, że nic nam się nie stało.
Podsumowanie:
- Zrobiliśmy samochodem ponad 1500km
- Trasa: Lotnisko Kutaisi – Stepansminda – Telavi – Tbilisi – Anaklia – Mestia – Ushguli – Lentheki – Tskaltubo – Kutaisi- Lotnisko Kutaisi
- Zakres cen noclegów: 100-220zł/4 osoby/nocleg ze śniadaniem
- Certyfikat szczepienia: wystarczył, nie trzeba było robić dodatkowych testów.














































































































































