10 lutego 2020 (poniedziałek)
El Chalten-El Calafate
Następnego dnia znów praca z rana, szybka rundka po miasteczku i szybki marsz z plecakami na dworzec autobusowy. O 13:00 wyjeżdżał nasz autobus do El Calafate.
Po 3 godzinach jazdy jedyną drogą (Ruta 40) pustkowiami Argentyny dotarliśmy do El Calafate. El Calafate jako miasteczko nie przypadło nam do gustu od samego początku i tak już zostało do końca. Główna ulica z knajpami i sklepami z pamiątkami, bardzo gwarna i nowoczesna, nie było to coś, czego oczekiwaliśmy. Zatęskniliśmy za klimatem El Chalten. Jednak oczywiście zatrzymaliśmy się w tym miejscu, żeby pojechać zobaczyć słynny lodowiec Perito Moreno. Sama lokalizacja jest interesująca, ponieważ miasteczko leży nad jeziorem Lago Argentino, które jest największym jeziorem w Argentynie. Jednak będąc w mieście nie miało się kontaktu z tym jeziorem i może dlatego nie była to dla nas jakaś bardzo przyjemna okolica.
Miejsce, gdzie mieliśmy spędzić 2 noce okazało się strzałem w dziesiątkę. Była to posiadłość, która w przeszłości musiała być bardzo elegancka, jednak nadgryziona zębem czasu, była po prostu klimatyczna (La Loma). Mogliśmy skorzystać z basenu, sali gier, kuchni i ogrodu. Korzystaliśmy ochoczo z kuchni. Ogród był idealnym miejscem na zjedzenie obiado-kolacji, które przygotowaliśmy sobie sami. Czuliśmy się tam bardzo swobodnie. Cieszyliśmy się, że nie musieliśmy jeść na mieście.
11 lutego 2020 (wtorek)
El Calafate-lodowiec Perito Moreno
O 7:45 mieliśmy być gotowi pod La Lomą (naszym miejscem noclegowym), bo stamtąd miał nas zgarnąć busik, potem razem z innymi dołączyliśmy do większej grupy w autokarze. Autokarem z bardzo zabawnym przewodnikiem dotarliśmy do Parku Narodowego Los Glaciares, gdzie popłynęliśmy katamaranem pod Perito Moreno, a następnie ponownie autokarem podjechaliśmy na kładki, z których można z różnej perspektywy podziwiać lodowiec Perito Moreno.
Pogoda trochę nas zawiodła, bo zaczęło padać i zrobiło się pochmurno, co było dla nas nowością. Jednak pod koniec pobytu przejaśniło się i znów pojawiło się słońce.
Jakie były nasze wrażenia z Perito Moreno? Na pewno imponuje wielkością, momentami bardzo głęboką i błękitną barwą, no i hukiem przypominającym grzmoty podczas odrywania się kawałów lodu wpadających do wody. Sam fakt, że można zobaczyć coś takiego na własne oczy i usłyszeć na własne uszy, robi wrażenie. To, co nam się nie podobało, to bardzo dużo ludzi na kładkach. Same kładki może i były wygodne, jednak w pewien sposób ograniczały i odbierały wolność. Mieliśmy w pamięci nasze cudne doświadczenia z Lodowcem Grey w Torres del Paine. Może nie byliśmy tak blisko i przez to widok był inny, jednak spokój i cisza Torres del Paine, i obcowanie z lodowcem właśnie tam, było dużo większym i bardziej wzniosłym przeżyciem niż podczas oglądania Perito Moreno.
Oczywiście nie można pominąć Perito Moreno, jeśli jest się już w tej okolicy.












12 lutego 2020 (środa)
El Calafate-Ushuaia
Z radością opuściliśmy El Calafate, o 16:00 mieliśmy zaplanowany lot do miasta o nazwie Ushuaia, uznawanego za miasto znajdujące się na końcu świata: FIN DEL MUNDO. Wiemy, że od 2019 Puerto Williams w Chile zostało uznane za takie miejsce, jednak z tego, co tutaj mówią jest to dość naciągane. Ushuaia liczy ok. 80 tyś. mieszkańców, natomiast Puerto Williams ok. 2-2,5 tyś. W ostatnim czasie zmieniono prawo w Chile, tak aby miejscowości takiej jak Puerto Williams można przyznać prawa miejskie. No cóż, jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o kasę. W końcu turyści to spora część miejscowej gospodarki, a wiadomo, że jest to bardzo chwytliwe, móc się pochwalić tym, że jest się najbardziej na południe wysuniętym miastem na świecie.
Lot minął bardzo szybko i po godzinie lądowaliśmy na końcu świata. Zbliżając się na ciekawie usytuowane lotnisko (na kanale Beagle) zachwycaliśmy się widokami na kanał i okoliczne góry. Od razu po wyjściu z lotniska poczuliśmy zimne powietrze i wiatr we włosach. Byliśmy podekscytowani samym faktem, że dotarliśmy właśnie tutaj!
Po zameldowaniu w B&B poszliśmy się przejść zobaczyć miasto i zaplanować kolejne 2 dni. Nasi gospodarze okazali się bardzo pomocni i wskazali nam kilka rzeczy wartych zrobienia. Wieczór spędziliśmy przy pizzy i winie w towarzystwie Polki (Justyna), która się do nas przysiadła i która opowiadała nam o swojej długiej podróży. Najbardziej zaciekawiło nas to, że w sobotę miała rozpoczynać wycieczkę na Antarktydę. W witrynach biur podróży widzieliśmy co jakiś czas Last Minute na takie wyprawy. Okazuje się, że przez koronawirusa wielu Chińczyków nie przyjechało na planowane wycieczki i organizatorzy starają się, żeby miejsca jednak sprzedać w bardzo dobrej cenie. Justynie się udało. Super sprawa, bardzo droga (w super promo 4500 USD), ale gdybyśmy mieli więcej czasu i chcieli na to przeznaczyć środki, to na pewno byśmy też się zdecydowali. Pozdrawiamy Justynę, która co jakiś czas wysyła nam zdjęcia właśnie z Antarktydy.








13 lutego 2020 (czwartek)
Ushuaia
Tego dnia wybraliśmy się na trekking, za którym szczerze zatęskniliśmy. Busikiem zajechaliśmy do Parku Narodowego Tierra del Fuego, czyli Parku Narodowego Ziemi Ognistej. Z tego miejsca wysłaliśmy do naszej firmy pocztówkę z placówki pocztowej na końcu świata i rozpoczęliśmy przyjemne wędrowanie. W sumie zrobiliśmy prawie 20 km, trasa była malownicza, jednak teren bardzo płaski. Wędrując, czuliśmy, że trzeba łapać te ostatnie chwile z tak pięknymi widokami, świeżym powietrzem, soczystą zielenią, czystą wodą, bo wkrótce pojedziemy na północ do Santiago i okolic, a tam już czkać będzie na nas inny klimat.
Z parku wyjechaliśmy o 16:30, a więc mieliśmy jeszcze popołudnie i wieczór od dyspozycji. W mieście postanowiliśmy wybrać się do muzeum, które mieściło się w dawnym więzieniu. Budynek starego więzienia robi wrażenie, szczególnie część, która została zachowana w takim stanie, jak wyglądało to w przeszłości. W muzeum można było dowiedzieć się czegoś na temat flory i fauny tego regionu, było sporo zdjęć i opisów na temat Antarktydy, tego jak działało więzienie i jak powstawała Ushuaia. Było to interesujące, jednak, gdyby informacje były podane w bardziej nowoczesny i przystępny sposób, spędzilibyśmy tam na pewno więcej czasu i więcej z tego wynieśli.
Po pobycie w muzeum poszliśmy na przed walentynkową kolację. Choć jak dostaliśmy jedzenie, w Polsce był już 14 lutego, więc w sumie uznaliśmy, że traktujemy ją jako walentynkową. Polecamy restaurację Los Viejos, gdzie klimat jest bardzo swojski i można swobodnie wejść w ciuchach po trekkingu, a jednocześnie dobrze i smacznie zjeść za rozsądne pieniądze. Nam się udało dostać stolik od razu, jednak widzieliśmy dość długą kolejkę przed lokalem. Kraba królewskiego (centolla) zjedliśmy z wielkim smakiem, rozcinając odnóża i uważając, żeby kolce nas nie pokłuły. Popijaliśmy białe wino, które jest tu bardzo tanie i na które w restauracji można pozwolić sobie bez żadnego problemu, zamawiając całą butelkę.
Tę kolację spędziliśmy w towarzystwie Chińczyka, który okazał się być pilotem samolotów. Rozmowa była bardzo interesująca. On również za kilka dni wybierał się na Antarktydę.








14 lutego 2020 (piątek)
Ushuaia
Tego dnia wyszliśmy wyjątkowo późno, musieliśmy ogarnąć jeszcze kilka kwestii organizacyjnych. Wyszliśmy na miasto w deszczu, szukając suwenirów. Pogoda nie sprzyjała, a tymczasem o 15:00 mieliśmy wypływać w rejs po Kanale Beagle, żeby zobaczyć z bliska zwierzęta morskie. Kupiliśmy kilka pamiątek, wypiliśmy kawkę w bardzo przyjemnej knajpce o nazwie Ramos Generales i po 15:00 wypłynęliśmy łodzią z ok. 25 osobami na pokładzie. Atmosfera była przesympatyczna. Przewodnik bardzo kontaktowy, miał w sobie mnóstwo energii i opowiadając nam o wszystkim dookoła, widać było, że jest w swoim żywiole. Pogoda początkowo znów się pogorszyła, straszliwie wiało, zacinało deszczem i falami. Miało to swój urok, a tak naprawdę nie było to niczym nadzwyczajnym. Za jakiś czas nie myśleliśmy o pogodzie, bo zobaczyliśmy pierwszego wieloryba. Było to coś, co zapierało dech w piersiach. Za chwilę ukazywały się kolejne. Łódź podpływała co jakiś czas bliżej, jak tylko było wiadomo, że w danym miejscu możemy spodziewać się wieloryba. Zachwyceni nie mogliśmy uwierzyć, że widzimy te zwierzęta na własne oczy. Ogromne cielsko wydobywające się swobodnie spod wody, żeby na koniec pokazać jeszcze swój ogon.
To było naprawdę wielkie WOW. Potem podpłynęliśmy też do kormoranów, które z daleka wyglądały jak pingwiny, zobaczyliśmy kilka pingwinów w wodzie, ale co nas najbardziej zauroczyło, to słoń i lwy morskie wylegujące się na kamieniach, pchające się jeden na drugiego i ziewające ze znudzeniem co jakiś czas. Po raz pierwszy widzieliśmy na żywo te wszystkie zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Emocje nie do opisania.
Woda była coraz bardziej wzburzona i wychodzenie na zewnątrz w najlepszym przypadku groziło kąpielą morską na pokładzie. W środku czekał na nas poczęstunek kawa, herbata i słodycze. Przewodnik rozłożył dużą mapę i wszyscy wgapialiśmy się w nią. Zadawał nam pytania albo sam opowiadał ciekawostki dotyczące tego rejonu.
Po jakimś czasie mieliśmy też wyjście na wyspę, na której wiało niemiłosiernie. Zieleń wyspy pięknie kontrastowała z błękitem wody i nieba, no i jeszcze to popołudniowe słońce, znów krajobrazy zachwycające.
Na koniec był jeszcze jakiś konkurs i pożegnanie nalewką kawową. Sam rejs był naprawdę niezapomniany, a atmosfera na pokładzie jeszcze bardziej umiliła nam tę krótką podróż.




















15 lutego 2020 (sobota)
Argentyna-Chile
Ushuaia- Punta Arenas
Z Punta Arenas o 10:00 odjechaliśmy autobusem, który planowo za 10 godzin miał dotrzeć do Punta Arenas. Na granicy argentyńsko-chilijskiej wszystko poszło sprawnie i mogliśmy jechać dalej. Niestety czas podróży zaczął się wydłużać w momencie, kiedy dotarliśmy do Cieśniny Magellana, do miejsca, w którym promy przeprawiają samochody i autobusy na drugą stronę. Wiatr był tak silny, a więc fale tak mocne, że promy nie kursowały. Wszystkie pojazdy jeden za drugim grzecznie czekały aż pogoda się poprawi, przestanie wiać i będzie możliwość dostania się na drugą stronę. My czekaliśmy ok. 5h. Na miejsce dotarliśmy w nocy. Na całe szczęście nasz gospodarz, u którego spaliśmy pierwszej nocy 2 tygodnie wcześniej, czekał na nas. Byliśmy szczęśliwy, że po 2 tygodniach wróciliśmy do tego miejsca.


16 lutego 2020 (niedziela)
Punta Arenas-Santiago-Vińa del Mar-Valparaiso
Miał być to nas ostatni dzień a Patagonii i w planie było przepłyniecie na Wyspę Magdaleny, żeby móc pospacerować wśród Pingwinów Magellańskich. Rano kupiliśmy jakieś pamiątki, przeszliśmy się po mieście, które w słońcu wyglądało dużo przyjemniej dla oka niż pierwszego dnia pobytu, a następnie pojechaliśmy do portu Tres Puentes. Kupiliśmy bilety na prom i po 2h dopłynęliśmy do celu. Na wyspie byliśmy 1h. Pingwiny były rozczulające. Przeurocze stworzenia, które człapały i były na wyciągnięcie ręki. Mieliśmy specjalne wytyczone ścieżki i nie mogliśmy wchodzić na ich teren, jednak to i tak wystarczyło, żeby być naprawdę blisko pingwinów. Będziemy mieć z tego miejsca dużo wspomnień. Obserwować pingwiny z takiej odległości, WOW.









Wieczorem dotarliśmy na lotnisko, bo o 2 w nocy mieliśmy lot do Santiago. Uznaliśmy to za dobrą opcję, ponieważ nie musieliśmy spędzać kolejnej nocy w Punta Arenas, a rano byliśmy już w Santiago.
