Dzień 6 Mandalaj-Bagan (13 grudnia)


Z Mandalaj minibusem pojechaliśmy do kolejnego miejsca, do Bagan, czyli pierwszej stolicy Birmy. Ruszyliśmy ok. 10:00 rano, a cała podróż zajęła jakieś 5 godzin. Drogi są tutaj w fatalnym stanie, wąskie, bez pobocza i bardzo dziurawe. W Bagan wzięliśmy sobie trochę lepszy hotel, a właściwie nie było to samo Bagan, ale niedaleko – Nyaung-U. Bardziej interesowała nas bliskość do pagód, z których znane jest to miejsce. Znajduje się tam ok. 2000 tys pagód, które są tak malowniczo usytuowane i w tak duży zagęszczeniu, że przyjęło się za punkt obowiązkowy stawienie się na wschód słońca, jak również na zachód. Wychodząc z hotelu udało nam się znaleźć miejsce, gdzie wypożyczyliśmy e-bike (w hotelu z założenia proponowali wyższą cenę), a więc skuter zasilany prądem. Koszt to po negocjacjach 3500 kyat (ok. 11zł) na jakieś 4h.


Było już po południu, a jak już wspominaliśmy dzień jest krótki. Udało nam się pojeździć pomiędzy pagodami naszym bezszelestnym wehikułem, co dało nam odrobinę wolności, bo w końcu mogliśmy sobie pojechać, gdzie chcemy niezależnie od kierowcy busa, taksówki czy pilota. Pagody zrobiły na nas duże wrażenie. W Bagan pagody są bardzo stare, zbudowane w XII i XIII wieku (ale i później również), w większości zrobione są z cegły, a więc rdzawy kolor, ich różne rozmiary i kształty pośród bujnej zieleni i rdzawych ścieżek tworzyły naprawdę bajkowy krajobraz, a jak się doda do tego kolory i klimat zachodzącego słońca, to już w ogóle było magicznie. Szukaliśmy pagody, na którą najlepiej wejść (tak, można wchodzić na pagody, choć w Europie by to nie przeszło: kwestia ochrony zabytku i bezpieczeństwa). Czytaliśmy o dobrym widoku z Shwensandaw , jednak okazało się, że nie można na tę pagodę wchodzić ze względu na obfite deszcze w październiku i zapadnięcie się pierwszego tarasu. Intuicyjnie podjechaliśmy pod inną pagodę, na której byli inni obserwujący zachód słońca. Na górę weszliśmy od środka, wchodząc po schodkach podświetlonych świeczkami. Był klimat. Potem była już kontemplacja i kilka fotek. I znów tak, jak przy moście U-Bein warto było dłużej poczekać, aż niebo zmieni się na pomarańczowe, a ludzie sobie pójdą. Po przyjemnym popołudniu pojechaliśmy coś zjeść, widząc, że w knajpie dla lokalnych było sporo gości, postanowiliśmy się zatrzymać, dobrze trafiliśmy. Po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak wygląda typowe jedzenie w Birmie. Przyniesiono nam zupę, potem mięso razem z różnymi rodzajami przystawek typu: prasowana fasola, suszone pomidory z chilli, świeże warzywa i inne mikstury, których nazwać nie jestem w stanie. Gospodarze byli bardzo mili, poczęstowali nas jeszcze herbatą i dali badany. Całość kosztowała nas 4000 kyat, czyli ok. 11 zł. Swoją drogą piją tu bardzo dużo zielonej herbaty i w każdej restauracji jest ona za darmo, stoi w termosie na stoliku i można sobie pić, ile się chce.
Dzień 7 Bagan-Kalaw (14 grudnia)

Ok. 5:45 rano odebraliśmy e-bika, żeby pojechać na wschód słońca, tym razem udaliśmy na inną pagodę (Bulethi), na której już ok. 6:00 było sporo ludzi, choć i tak jeszcze przyjechaliśmy na tyle wcześnie, że wciąż było ciemno i mogliśmy zająć dobre miejsca widokowe na górze. Stopnie, którymi wchodziliśmy były strome, niektóre cegły, na których potem staliśmy ruszały się, więc generalnie było to na początku dziwne, szczególnie, jak jeszcze później przyjechali ludzie i chcieli wejść wyżej, a nas już tam było naprawdę full. Trochę się na ten wschód naczekaliśmy, bo słońce pojawiło się dopiero ok. 6:40. Dodatkową atrakcją, a właściwie można powiedzieć, że atrakcją na równi ze wschodem słońca były balony, którymi bardziej zamożni ludzie wylatywali właśnie na wschód słońca – koszt lotu takim balonem to ok. 320$/osobę. Wszystko było zsynchronizowane. Było po prostu pięknie, słońce szybko wyłaniające się zza horyzontu i zlewające swoją barwę z każdą chwilą, balony lecące i przelatujące nad słońcem leniwie. Można było patrzeć i patrzeć, ale oczywiście ten spektakl trwał bardzo krótko. Generalnie nie chodzi tu tylko o wschód słońca, ale głównie o to, co wokół, te liczne i różnorodne pagody i zieleń o zróżnicowanych odcieniach.


Z każdą chwilą wszystko wyglądało inaczej, najpierw ciemno, potem coraz jaśniej, mgły unoszące się nad drzewami i pagodami, a potem coraz to cieplejsze światło wschodzącego słońca dodające blasku rdzawym pagodom. No możemy powiedzieć, że zdecydowanie nie było to przereklamowane i zrozumieliśmy, dlaczego to miejsce przyciągało sporą liczbę turystów. Podobno miejscowi bardzo się starają o to, żeby zabytek ten był wpisany na światową listę zabytków UNESCO, i prawdopodobnie w najbliższym czasie im się to uda. Ciekawi jesteśmy, jak będzie wyglądało zwiedzanie za kilka lat… Po 7:00 wróciliśmy do hotelu na drzemkę i śniadanie, żeby ok. 12 wymeldować się, zostawić nasze bagaże i pojechać ponownie na przejażdżkę między pagodami. Tym razem chcieliśmy zobaczyć również te, do których można wejść, poza tym zatrzymywaliśmy się tam, gdzie nam się podobało. Było to bardzo spokojne i leniwe zwiedzanie, bez jakiegoś konkretnego celu. Pagód jest tam tyle, że nie sposób zatrzymać się przy każdej, a poza tym nie ma takiej potrzeby, bo często cały urok polega na krajobrazie.


Staraliśmy się odwiedzić te największe i najważniejsze dla Birmańczyków, a więc Sulamani, Dhammayan Gyi, Shensandaw, Thatbyinnyu, Ananda, Htilominlo. Trzeba pamiętać, że wchodząc na teren pagody należy zdjąć obuwie i skarpetki. Zakończyliśmy nasze zwiedzanie, bo zbliżała się pora wyjazdu z Bagan. Potem był jeszcze posiłek w tym samym miejscu, gdzie jedliśmy dzień wcześniej, ku radości gospodarzy. Następnie oddaliśmy e-bika (koszt na cały dzień to 8000 kyat, ok. 21 zł) . Ok. 19:20 przyjechał po nas kierowca, który ‘na pace’ zabrał nas do miejsca, z którego miał odjeżdżać nasz nocny bus do Kalaw. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze kilka osób, również turystów z Europy. Ok. 20:30 ruszyliśmy do Kalaw, jak się okazało autobus miał już być w Kalaw o 3:00 w nocy (inne źródła podawały, że ok. 5:00). Trochę nas to zmartwiło, bo nie mieliśmy żadnego noclegu w Kalaw, a stamtąd rano mieliśmy załatwić trekking 2 dniowy, ale dopiero ok 7:00. Jednak nie liczyliśmy, że przyjedziemy w środku nocy. Trasa przebiegła ok., choć droga była jeszcze gorsza niż z Mandaj do Bagan. Non stop dziury i wyboje, wąski asfalt itp.

