Dzień 13-15, Ngwesaung-Yangon-Bangkok (20-22.12.2017)

Dzień 13-14, Ngwesaung-Yangon (20-21 grudnia)

Rano o 8:00 mieliśmy autobus do Yangonu. Znów skuterki zawiozły nas i nasze bagaże do miasteczka, żeby po małym zamieszaniu w końcu wejść do autobusu. Tym razem było dużo lepiej, trasa przebiegła szybciej, choć początki po serpentynach były dla mnie ciężkie i doprowadziły mnie do proszenia kierowcy o przymusowy postój. Wojtek próbował im wytłumaczyć, że musimy się zatrzymać, ja ledwo żywa z woreczkiem przy ustach, wydająca charakterystyczne dźwięki w takich okolicznościach. Jednak kierowca i jego kompani niewzruszeni powiedzieli, że mamy siadać i żadnego postoju nie będzie. No, ale najlepsze jest to, że mi przeszło, więc chyba chłopaki miały intuicję. Z dworca w Yangon, tym razem po dłuższych negocjacjach z kilkoma taksówkarzami, złapaliśmy taksówkę do naszego hostelu w Chinatown. I tu kolejna rada dla podróżujących, warto najpierw zorientować się, ile dana usługa mniej więcej powinna kosztować i potem zbijać cenę, negocjować, bo niestety wszędzie chcą nas turystów oskubać, Wiadomo, że na turyście trzeba zarobić i to nie podlega dyskusji, niech to jednak są jakieś rozsądne kwoty i adekwatne do danych realiów i standardów. Wojtek za każdym razem odpowiednio podchodził do tematu aż w końcu i tak lecieli za nami, że się na naszą kwotę zgadzają, czy to był taksówka, tuk tuk, czy zakupy pamiątek.

Zakorkowane Yangon
Chodnik w Yangon
Shwedagon Pagoda – Yangon
Shwedagon Pagoda – Yangon
Shwedagon Pagoda – Yangon
Shwedagon Pagoda – Yangon

Wracając do Yangonu, jadąc do centrum, widzieliśmy już zupełnie inne miasto niż to, które widzieliśmy 2 dni wcześniej w drodze na dworzec autobusowy. Tu już było czysto (jak na Birmę), brak ‘szałasów’, coraz to wyższa zabudowa, hotele, powstające nowe budynki, samochody i brak skuterów. Gdyby ktoś był w Birmie i trafił tylko do Yangonu do centrum, to miałby zdecydowanie błędne pojęcie o tym, w jakich warunkach żyją tutaj ludzie. Tego wieczoru poszliśmy do najważniejszego miejsca w Yangonie, a więc Shwedagon Pagody, która jest można powiedzieć najświętszym miejscem dla birmańskich buddystów i właśnie do tego miejsca pielgrzymują. Polecamy Shwedagon Pagodę późnym popołudniem i zdecydowanie jak już jest ciemno. Klimat tego miejsca jest bardzo wyjątkowy. Można sobie usiąść poobserwować ludzi i ich modlitwy, poczuć zapach kadzideł i kwiatów, zobaczyć zbiorcze zamiatanie podłóg i inne czynności wykonywane przez wiernych, jak obmywanie posągów Buddy. My zarezerwowaliśmy sobie sporo czasu na tę atrakcję i naprawdę warto było niespiesznie przechadzać się po całym kompleksie. Tego wieczoru zaliczyliśmy jeszcze sushi, które było zaraz obok naszego hostelu. Japończycy historycznie mieli dużo wpływów w Birmie, więc liczyliśmy, że ich kuchnia będzie dobra w Birmie…i nie zawiedliśmy się! Sushi było naprawdę dobre, a sashimi i nigiri ze świeżego tuńczyka czy innych ryb było po prostu przepyszne. No i oczywiście cena też była dużo bardziej przystępna niż u nas.

Ulice Yangon
Ulice Yangon
Ulice Yangon
Ulice Yangon – stanowisko do przygotowania betelu

Następnego dnia było bardziej targowo i obserwacyjnie. Włóczyliśmy się po China Town i dzielnicy hinduskiej, kupiliśmy do Polski różne lokalne przysmaki, które można przewieźć, obserwowaliśmy ten wszechobecny handel i gastronomię w każdym kąciku, na każdej wolnej przestrzeni. Było gwarnie, kolorowo i pachnąco. Byliśmy też w Bogyoke Market, znanym miejscu handlowym, gdzie można kupić mnóstwo przeróżnych rzeczy, w tym pamiątki. Jednak głównie znajdują się tam ubrania i biżuteria. W końcu udało nam się trafić na taki stary targ, który przypominał nam arabskie lub żydowskie targowiska z przyprawami i lokalnymi specjałami. Jednak to targowisko było schowane i mieliśmy wrażenie, że bardziej pełni rolę hurtowni, niż takiego targowiska, które zna się z innych krajów.

Ulice Yangon
Ulice Yangon
Ulice Yangon – może trochę białka?

Ostatecznie trzeba było zostawić Birmę. Na lotnisko dotarliśmy taksówką, a droga która wiodła z centrum miasta była dosyć reprezentatywna i nie będąc w innych częściach miasta czy kraju, można sobie wyrobić błędną opinię na temat kraju. Zresztą lotnisko w Yangonie też jest niczego sobie, duże, nowoczesne i…puste. Lot do Bangkoku mieliśmy o 17:30. Lądowaliśmy ponownie na lotnisku Don Mueang skąd lokalnym pociągiem za ok 2zł/osobę dotarliśmy do centrum miasta. Do naszego hostelu dotarliśmy ok. 22:00. Było to bardzo miłe uczucie, bo czuliśmy się tak, jakby Bangkok i ten hostel (dostaliśmy nawet ten sam pokój) były naszym tymczasowym domem.

Ulice Yangon
Ulice Yangon
Ulice Yangon
Ulice Yangon

Dzień 15, Bangkok i powrót do domu (22 grudnia)

Ostatniego dnia nie mieliśmy jakichś specjalnych planów poza tym, ze na pewno chcieliśmy jeszcze skorzystać z masażu. Miejsce polecił nam chłopak z hostelu i było warto. Wojtek wziął tajski masaż całego ciała, a ja plecy, ramiona i głowa. Oj wzięły nas te Tajki w obroty: powygniatały, ponaciągały, a to łokciem, a to pięścią, były to pieszczoty z jednej strony wątpliwe, z drugiej po masażu czuliśmy się, jak nowo narodzeni. Potem było szwendanie się i Wat Arun z zewnątrz, jedzenie na ulicy a na koniec rozświetlona i gwarna China Town i niekończące się ulice ze straganami. Na koniec było zabranie bagaży, pożegnanie z ludźmi z hostelu, kolacja, podróż metrem i pociągiem na lotnisko, żeby o 1:35 wylecieć do domu. Był lekki stresik, bo mimo, że daliśmy sobie sporo czasu na dotarcie na lotnisko, to w pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać nad skorzystaniem z taksówki. Tak jak po przylocie planowaliśmy skorzystać z kolejki Airport Link, tylko, że okazało się że wagonów jest w każdym pociągu nie za wiele, a ludzi chętnych na ten rodzaj transportu mnóstwo. I tak pierwszy skład przyjechał tak wypchany, że do drzwi, przy których staliśmy nie wszedł chyba nikt. Po raz pierwszy widzieliśmy na własne oczy po co są potrzebni tak zwani upychacze w metrze (Wojtkowi kojarzyło się to z Japonią). Tutaj dwóch gości chodziło od drzwi do drzwi i kierowali ludźmi, żeby się przesuwali w głąb wagonów, żeby zrobić choć trochę miejsca. Drugi skład przyjechał po jakichś 25 min i znów to samo…weszło może z 5 osób…, ale plusem było to, że przesunęliśmy się na przód kolejki (tutaj w Bangkoku w metrze, wszyscy grzecznie stoją gęsiego w kolejce w wyznaczonych do tego miejscach). Na większe poślizgi nie mieliśmy już marginesu i do następnego wagon po prostu musieliśmy wejść…jednak nie było to wcale takie oczywiste, bo skład znów przyjechał nabity jak puszka sardynek…no ale nie było przebacz i z naszymi plecakami po prostu wepchnęliśmy się do środka i w zasadzie nie trzeba było się niczego trzymać, bo było tak ciasno, że jeden przy drugim staliśmy dosłownie jak śledzie….tak było przez następne 2 stacje, na których lokalsi zaczęli w końcu wychodzić i na same lotnisko dotarliśmy już we względnym luzie. Także przestroga dla innych planujących korzystać z Airport Link – zarezerwujcie sobie więcej czasu na transport. Reszta powrotu minęła bez problemu, no może poza dosyć długim oczekiwaniem na bagaż w Warszawie. Koniec końców wszystko dotarło i po krótkiej wizycie u Piotrka dotarliśmy pociągiem do Katowic. Tym samym udało nam się dotrzec do domu na dzień przed Wigilią. To tyle, poniżej jeszcze krótkie podsumowanie. Do następnej podróży!

Bangkok
Bangkok – street food
Bangkok – Chinatown
Bangkok – Chinatown
Bangkok – czekając na pociąg, znajdź człowieka bez telefonu 😉
Bangkok – pożegnanie
Doha
WWA i nasz człowiek 😉

 

Podsumowanie Mjanmy i luźne myśli na temat tej podróży:

  • Warto poza przewodnikiem lub blogiem przeczytać coś na temat historii tego kraju oraz aktualnej sytuacji. My polecamy „Pani Birmy” Michała Lubiny. Zdecydowanie poszerza perspektywę i wyjaśnia w dużej mierze zastaną rzeczywistość.
  • Najlepsze wg nas z Majnmy to: serdeczni i uśmiechnięci ludzie, brak jakiegokolwiek strachu, smaczne jedzenie, zróżnicowana przyroda, możliwość obserwacji prostego i skromnego życia (nie mam na myśli przerażającej biedy i brudu w miastach i wokół), jeszcze wciąż brak poczucia, że wokół nas tłumy turystów.
  • Najgorsze: stan dróg i przez to czas, który trzeba poświęcić na przemieszczanie
  • Warto kupić kartę sim, żeby mieć dostęp do Internetu cały czas (wifi często działało kiepsko): koszt ok 6$
  • Należy pamiętać o wzięciu nowych, niezniszczonych i niepogniecionych dolarów do wymiany na lokalną walutę
  • Nasze odczucia być może różnią się od tych, którzy byli np. w Birmie rok temu, bo kilka razy usłyszeliśmy, że w tym roku w Birmie dużo mniej turystów ze względu na czystki mniejszości muzułmańskiej w regionie Rohingya,
  • Co jest charakterystyczne dla Mjanmy: longyi, a więc coś w stylu długich spódnic zawiązanych na węzeł, noszone zarówno prze kobiety jak i mężczyzn; thanaka, czyli ‘papka’ uzyskiwana z drzewa tanaki i nakładana na twarze głównie przez kobiety w celu ochrony przed słońcem i pielęgnacji skóry; żucie betelu, rodzaju używki, z czego wiele osób ma czerwone zęby
  • Liczba przejechanych km – około 2.000 km;
  • Środki transportu: samolot, pociąg, metro, tuk-tuk, autobus, skuter, e-bike, rower, łódka
  • Liczba noclegów: w sumie spaliśmy w 6 różnych miejscach + dwa razy autobus i dwa razy samolot
  • Odbyliśmy w sumie 6 lotów: Warszawa-Doha; Doha-Bangkok; Bangkok-Mandalaj; Yangon-Bangkok; Bangkok-Doha; Doha-Warszawa korzystając z dwóch linii lotniczych: Qatar Airways i Air Asia
  • Koszt wymiany walut: lotnisko Bangkok 100$=325,3 Bahtów ; lotnisko Mandalaj 100$=135600 Kyat
  • Mapka z trasą: https://goo.gl/maps/QRYJW38jeP52
Trasa przejazdu

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *