Dzień 1, 29.10.2018: Kraków-Amman
Jordania z Petrą na czele znajdowała się na naszej liście miejsc, do których chcielibyśmy pojechać. Co jakiś czas pojawiały się blogi, na których opisywano, że warto i że jest zachwycająca. Pisanej listy miejsc, które chcielibyśmy odwiedzić nie mamy, ale gdzieś tam w głowie pewne miejsca nam tkwią i wracają, a to w połączeniu ze sprzyjająca sytuacją (mam na myśli bilet lotniczy i sytuację służbowo-prywatną, żeby móc się wyrwać) sprawia, że decyzja jest podjęta i już. Tym razem bodźcem było otwarcie bezpośredniego połączenia z Krakowa do Ammanu przez Ryanaira. Bilet na głowę kosztował nas 180zł. Biorąc pod uwagę ceny regularnymi liniami, była to dobra okazja. Termin lotu był też bardzo dobry: wylot w poniedziałek 29 października wcześnie rano (w tym czasie przypadał też 1 listopada, a więc dzień wolny) i powrót w piątek rano. Zapowiadał się wyjazd krótki, ale jakże intensywny. Decyzja Piotrka i Marty była ekspresowa i już po 30 min również byli na tak.
Przed wyjazdem warto zainteresować się wykupieniem Jordan Passa, który wg naszych obliczeń zdecydowanie nam się opłacił mimo wysokiej ceny, gdyż zawiera koszt wizy oraz wstępu do Petry (my wybraliśmy opcję z jednodniwoym wstępem). Dodatkowo jest sporo zniżek na inne atrakcje, szczegóły znajdziecie tutaj: https://www.jordanpass.jo/
Wylot z Krakowa planowany był na 6:15, jednak został opóźniony o ponad godzinę. Był to pierwszy lot z Krakowa do Jordanii Ryanaira. Trochę był strach, że samolot nie wyleci, bo rano była dość spora mgła. Poza tym, z tyłu głowy mieliśmy strajki pracowników w ostatnim czasie właśnie tej linii. Jednak poza małym opóźnieniem wszystko poszło sprawnie. Lot trwał ok. 3,5 godziny. Na miejscu jest godzinę później w stosunku do Polski. Zbliżając się do lądowania już widzieliśmy pustynny krajobraz.



Kolejny lot a jednak za każdym razem to samo zdumienie: tylko 3,5 godziny i jesteś w tak bardzo innej rzeczywistości. Nagle wychodzisz a tu buch inna temperatura (choć patrząc na temperatury w Polsce, to aż takiej różnicy nie było😊), inny język, inny wygląd ludzi, pustynny krajobraz). Zapominasz, że równolegle toczy się praca i normalne życie, które na co dzień angażuje Cię bez reszty i nawet nie masz czasu na refleksję i myśl, że istnieje coś poza tą dyscypliną, stresem i gonitwą.
Pierwszym punktem było odebranie samochodu, którego wynajem Wojtek załatwił jeszcze w Polsce. Ostatecznie wynajęliśmy w Dollarze (ceny podane na koniec opisu podróży). Odbiór nastąpił w miarę sprawnie, no i ruszyliśmy z Ammanu (stolicy Jordanii) na południe. Tego dnia, częściowo Drogą Królewska (starożytny trakt handlowy), chcieliśmy dotrzeć do Wadi Musa, skąd mieliśmy kilka kroków do Petry. Na początku przejeżdżaliśmy przez ‘wsie’ i miasteczka, które były brzydkie i zaśmiecone. Wszystko jakby takie prowizoryczne, byle jakie i mało przytulne. Potem była już przestrzeń i kanion Wadi Al Mujib porównywany do Grand Kanionu w USA. Kilka zdjęć i kolejne kilometry na południe. Ok 17:00 zrobiło się już ciemno i dalsza jazda Drogą Królewską straciła sens. Wjechaliśmy więc na autostradę, która była dość kiepskiej jakości plus pojawiający się co jakiś czas ‘śpiący policjanci’, a więc spowalniacze, które normalnie pojawiają się raczej na osiedlach wymuszających zwolnienie, a nie na autostradach. Jakby tego było mało co jakiś czas albo na poboczu, albo na prawym pasie pojawiały się nie oświetlone ciężarówki stojące z wyłączony silnikiem i totalnie bez oświetlenia. Trzeba też przyznać, że Jordania jest dosyć pagórkowata.










W Petrze zarezerwowaliśmy nocleg bardzo blisko miejsca, skąd ruszało się na zwiedzanie Petry, czyli przy Visitors Center. Jak się okazało na miejscu warunki noclegowe były dość kiepskie. Dobrze, że zabraliśmy z Wojtkiem cienkie śpiwory, które dawały przyjemne uczucie separacji od łóżka, koca i poduszki. Wokół było po prostu brudno. Brud na podłodze, w łazience, pościeli jako takiej nie było, dostaliśmy tylko 2 prześcieradła. Podsumowując lokalizacja była super, ale warunki za tę cenę naprawdę kiepskie, choć będąc zmęczonym i zakładając raczej nisko budżetowe spanie, można było tę jedną noc jakoś przeżyć. Tego wieczoru udaliśmy się na szybki posiłek w My Mum’s Recipe, żeby następnie udać się na nocne zwiedzanie Petry, czyli wieczorny spacer wąwozem oświetlonym świecami prowadzący do słynnego Skarbca, czyli najbardziej charakterystycznej budowli w Petrze. Było to bardzo tajemnicze i romantyczne. Skały tworzące wąwóz i niebo pełne gwiazd, a na koniec zachwycający widok Skarbca wykutego w skale. Skarbiec był podświetlony różnymi kolorami, a przed nim zebrane były tłumy ludzi, którzy siedzieli w ciszy i słuchali przygrywania miejscowego człowieka, który odpowiadał za wieczorne ‘show’. Mimo tego, że nie był to mały wydatek uznaliśmy, że było warto. Wieczorne wejście do Petry odbywa się tylko 3 razy w tygodniu (poniedziałki, środy i czwartki). Warto wziąć to pod uwagę podczas planowania wizyty w Petrze.












Dzień 2, 31 października 2018, Petra-Wadi Rum
Następnego dnia była Petra. Petra, która nas zachwyciła, zmęczyła fizycznie i której doświadczanie potwierdziło, że warto było tu przyjechać. Petra dziś to pozostałości starego nabatejskiego miasta wykutego w skałach, które swoje początki szacuje się na VI w. p.n.e. Okres szczytowy dla tego miasta szacuje się na kilka lat p.n.e do 40 roku naszej ery i w tym okresie w mieście żyło nawet 30.000 ludzi! Cały obszar miasta objęty jest ścisłą ochroną i ‘oficjalnie’ da się wejść tylko jedną drogą od Visitors Center wąwozem prowadzącym wprost do Skarbca. Miejsce to zostało rozpropagowane m.in. w filmie przygodowym Indiana Jones: https://www.youtube.com/watch?v=-7sQQg7MFNw
https://www.youtube.com/watch?v=-7sQQg7MFNw


















Do wyboru na miejscu jest wiele szlaków, które prowadzą w mniej lub bardziej znane miejsca w Petrze. Można się zaopatrzyć w mapki w Visitors Center lub posiłkować się apką na telefonie. My korzystaliśmy z bardzo ciekawej i wygodnej aplikacji Mapy.cz, gdzie można ściągnąć wszystkie mapy offline. Zaletą tych map jest to, że pokazuje ona również szlaki turystyczne. My założyliśmy sobie dosyć ambitny plan, ale udało się go zrealizować i w dosyć szybkim tempie pokonaliśmy dystans ok 17km. Oczywiście znaleźliśmy czas na chwilę odpoczynku, podziwianie widoków oraz przeczytanie informacji o danym miejscu, jednak biorąc pod uwagę jak rozległa jest Petra: ma 100km2, należy wziąć pod uwagę zaplanowanie 2 dni na spokojny trekking. My narzucaliśmy sobie tempo, a było co maszerować, a momentami nawet biegać😊 Biorąc pod uwagę skały i górski teren trzeba mieć trochę formy, polecamy też wygodne buty trekkingowe, długi rękaw i coś na głowę, żeby chronić się przed słońcem. Ostatecznie byliśmy zachwyceni połączeniem, nazwijmy to zwiedzania zabytków (z zewnątrz) z byciem blisko natury. Podziwialiśmy wspaniałe grobowce, amfiteatr, skarbiec, monastyr i inne zachwycające ‘budynki’. Nasza trasa:
Wycieczkę zakończyliśmy o 17:00, zjedliśmy na mieście obiado-kolację i pojechaliśmy do Wadi Rum, żeby tam w wiosce gdzie kończy się asfalt zostawić samochód i udać się 12km w głąb pustyni do naszego miejsca noclegowego samochodem terenowym z człowiekiem, którego do nas wysłano. Nie mieliśmy kompletnie zasięgu w telefonach, facet wiózł nas w głąb pustyni, było ciemno i musieliśmy zaufać, że nic nam nie grozi. Było cudownie, niebo pełne gwiazd, skały majaczące gdzieś w ciemnościach i wiatr we włosach podczas jazdy nie wiadomo gdzie. Bo skąd kierowca na ciemnej pustyni wiedział, gdzie jechać.…Ostatecznie dotarliśmy do naszego obozu ok 21:30. Było cicho i spokojnie, wszyscy już spali. Mieliśmy zapewniony nocleg w namiotach, które okazały się całkiem przyjemne, bo w środku znajdowało się łóżko. Kierowca, który nas wiózł poczęstował nas pyszną herbatą i zaczęło się ustalanie planów na następny dzień. Ostatecznie ustaliliśmy: śniadanie między 7 a 8, a następnie całodzienna wycieczka po pustyni samochodem terenowym i kierowcą na naszą wyłączność. Poranek był bardzo przyjemny, śniadanie całkiem smaczne we wspólnym namiocie z innymi gośćmi, a potem ok 8 pojawił się nasz kierowca. Samo przebywanie na pustyni Wadi Rum, widoki, jazda na ‘pace’ były niezapomnianym przeżyciem. Znów znaleźliśmy się w zupełnie innej rzeczywistości. Nawet jak się coś takiego przeżywa, to ciężko jest to sobie uświadomić, że ja to ja i właśnie ja jestem tu gdzie jestem. Kierowca zawiózł nas od źródełka u podnóża potężnej skały, na wydmę, z której można był zjechać na desce, do skał, których formacje tworzyły kształty przypominające krowę, grzyba i most. Zaliczyliśmy też krótki spacer kanionem. Po drodze kierowca zatrzymał się również wśród stada wielbłądów, tam też była okazja je nakarmić, spróbować świeżego wielbłądziego mleka i przejechać się na wielbłądzie. Mieliśmy też przerwę na obiad, który przygotował kierowca. Był to bardzo błogi czas. Wszystko brzmi bardzo komercyjnie i generalnie takich turystów jak my było wielu i cały system mają opanowany, jednak mimo wszystko nie mieliśmy poczucia, że były tam tłumy. Nie było to, powiedzmy sobie szczerze odkrywanie nowego lądu, jednak nie było to też bardzo oczywiste i mimo, że na swojej drodze mijaliśmy grupki takie jak my, to jednak i tak towarzyszyło nam cały czas uczucie kameralności i przeżywania czegoś wyjątkowego.







Powrót z pustyni był również bardzo przyjemny, choć z żalem zostawialiśmy te niezapomniane widoki. Cały dzień mieliśmy wiatr we włosach, słońce na twarzach i piasek był naszym niedołączanym towarzyszem. Wróciliśmy do wioski już po zmroku (zachód słońca był około 17:00). Tam udało nam się złapać internet, żeby zarezerwować nocleg w Akabie nad Morzem Czerwonym.
Do Akaby zajechaliśmy około godziny 20:00. Hotel (raczej niskobudżetowy) mieliśmy nad samym morzem. Nie było to jakieś bardzo malownicze miejsce, jednak przyjemnie było wyjść za róg i mieć morze przed oczami. Tego wieczoru zjedliśmy coś na mieście i posiedzieliśmy na miejskiej plaży (zaśmieconej przez wszędzie śmiecących i nie widzących w tym niczego złego Jordańczyków) wśród prawdopodobnie mieszkańców Akaby oraz jordańskich turystów. Akaba jest miejscowością turystyczną nad Morzem Czarnym i jest wyjątkowa, ponieważ jest to jedyny dostęp do Morza Czerwonego w całej Jordanii.




Dzień 3, 1 listopada 2018, Akaba-Morze Martwe-Madaba
Rano wypiliśmy kawę w kawiarni usytuowanej blisko naszego hotelu. Klimat dość osobliwy, 8 rano muzyka na przepływającej przy plaży łodzi wycieczkowej na cały regulator, ogólnie jakoś tak bez uroku.
Pojechaliśmy na plażę ok 10km na południe od Akaby, w stronę granicy z Arabią Saudyjską, na której mogliśmy w strojach kąpielowych zażyć kąpieli w Morzu Czerwonym. Woda była niesamowicie przezroczysta, z daleka miała kolor jasnoniebieski z bliska była tak krystalicznie czysta, że można było zobaczyć każdy kamień i inne szczegóły tego, co się kryło pod powierzchnią. Już wiadomo było, dlaczego Morze Czerwone uznawane jest za tak dobre miejsce do nurkowania.
Po godzinnej kąpieli trzeba było ruszać w trasę. Tego dnia mieliśmy dotrzeć do Morza Martwego. My już kiedyś mieliśmy okazję widzieć i kąpać się w Morzu Martwym (a właściwie unosić się na jego powierzchni), jednak było to po stronie izraelskiej. Cała trasa do i wzdłuż Morza Martwego była bardzo malownicza. Początkowo za oknem przez długi czas obserwowaliśmy pustynię i jechaliśmy drogą, która niczym namalowania linia ją przecinała. Potem pojawił się lazurowy kolor Morza Martwego, który pięknie kontrastował z kolorem piasku i skał. Trasa po stronie jordańskiej była dużo bardziej atrakcyjna niż po stronie izraelskiej (przynajmniej tak nam się po kilku latach wydaje). W drodze do Madaby przejechaliśmy przez Górę Nebo, gdzie wg przesłań Mojżesz miał ujrzeć ziemię obiecaną, znajduje się tam również grób Mojżesza.











W Madabie spaliśmy w dzielnicy mieszkalnej, gdzie była niska zabudowa, a budynki należały do dość zamożnych mieszkańców. Nasze mieszkanie, które wynajęliśmy przez bookinga nie było jakieś luksusowe, ale na jedną noc było w porządku. Tego wieczoru wybraliśmy się do miasta na kolację, zakupy (zakupiliśmy kilka lokalnych przysmaków). Madaba jest najbardziej chrześcijańskim miastem w Jordanii, gdzie jest największa liczba kościołów z kościołem Św. Jerzego na czele gdzie znajduje się mapa Jordanii w postaci mozaiki. Niestety nie mieliśmy okazji jej zobaczyć, bo było już późno, a następnego dnia rano mieliśmy wylot.
Dzień 4, 2 listopada 2018 Amman-Kraków
O 11:20 mieliśmy lot powrotny do domu. Oddaliśmy samochód i na tym zakończył się nasz krótki wypad do Jordanii.
Tydzień później właśnie w Petrze i innych rejonach Jordanii miały miejsce ulewne deszcze i nastąpiły błyskawiczne powodzie. Z Petry ewakuowano turystów i mieszkańców, zginęło kilkanaście osób. Mieliśmy kupę szczęścia, bo podczas naszego pobytu nie spadła ani kropla deszczu. Szczerze, to nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ulewny deszcz mógłby doprowadzić do takiej dramatycznej sytuacji.
Z innych strasznych wieści była informacja, że francuska turystka spadła ze skał w Petrze, robiąc sobie selfie (najprawdopodobniej z tego miejsca, gdzie my z Wojtkiem mamy zdjęcia na Skarbiec). Trzeba było tam uważać i jak widziałam, co ludzie wyprawiają na półce skalnej, żeby nad przepaścią zrobić sobie zdjęcie, to pomyślałam, że bardzo ufają swojej sprawności i równowadze… A więc naprawdę trzeba uważać.
Co będziemy pamiętać z Jordanii:
- Piękne widoki Petry i pustyni Wadi Rum.
- Nocleg na pustyni.
- Życzliwość Jordańczyk oraz poczucie bezpieczeństwa.
- Smak kawy przygotowywanej w specyficzny sposób.
- Smak herbaty beduińskiej.
- Śmieci w wielu miejscach na poboczach drogi i na plaży w Akabie.
- Krystalicznie czysta woda w Morzy Czerwonym.
Przykładowe ceny:
Bilet Kraków-Amman-Kraków 179zł/osobę
Jordan Pass (wiza i jednodniowy wstęp do Petry w cenie)- 375 zł/osobę
Samochód – ok. 130 EUR/cały pobyt
Petra by night – 17 IOD/osobę
Nocleg Petra Venus Hotel – 25 IOD/nocleg/2 osoby
Wadi Rum wstęp – 10 IOD/osobę
Wadi Rum nocleg 10 IOD/osobę
Wycieczka całodniowa Wadi RUM jeepem z obiadem 60 IOD/4 osoby
Akaba nocleg – 15 IOD/2 osoby
Madaba nolceg – 11 IOD/2 osoby
1 IOD= ok. 5,3 zł
Trasa:
https://goo.gl/maps/WkmyNdP2vuw